Recenzja komiksu: Wolverine #6 — Szpony, serce i…

 


Wolverine #6 to komiks pełen paradoksów — z jednej strony oferuje brutalną akcję, piękne ilustracje i kilka naprawdę dobrze napisanych interakcji między postaciami, z drugiej natomiast opiera się na głównym wątku fabularnym, który z każdą kolejną stroną wydaje się coraz bardziej bezbarwny i wtórny. Saladin Ahmed zdaje się mieć serce po właściwej stronie, ale jego obsesja na punkcie tajemniczej substancji o nazwie Adamantine ciąży całej historii i w pewnym momencie przysłania to, co naprawdę działa.

Adamantine, czyli fabularna kula u nogi

Pomysł na Adamantine miał potencjał — tajemniczy metal powiązany z przeszłością Wolverine’a, możliwe kosmiczne lub mistyczne korzenie, nieznani przeciwnicy… brzmi jak materiał na intrygujący thriller z domieszką science fiction. Problem w tym, że przez sześć zeszytów fabuła porusza się jak przysłowiowy wóz z węglem. Kolejne "odkrycia" są albo powtórzeniami tego, co już wiemy, albo nowymi rewelacjami, które nie mają żadnego kontekstu — pojawiają się dwie nowe postaci, rzekomo ważne dla Wolverinea, ale bez cienia wyjaśnienia, kim właściwie są i dlaczego mamy się nimi przejmować. Efekt? Każde "wielkie" ujawnienie fabularne ląduje z hukiem… jak mokra klucha.

Bohaterowie na ratunek

To, co ratuje Wolverine #6 przed całkowitą przeciętnością, to bohaterowie — a dokładniej ich relacje. Spotkanie Logana z Laurą to zdecydowanie jeden z mocniejszych momentów zeszytu. Ich interakcje mają emocjonalną głębię, a walka ramię w ramię ukazuje piękną, choć brutalną dynamikę tej pokręconej „rodziny”. Równie ciekawy jest wątek Leonarda, z którym Wolverine ma zaskakująco intensywną i poruszającą relację.

Leonard (Wendigo) to postać pełna napięć — z jednej strony nieprzewidywalny i niebezpieczny, z drugiej oferuje Wolverine’owi chwilę szczerości i człowieczeństwa. Ich rozmowy, ich wspólne chwile (nawet jeśli nieliczne), to najlepsze, co ta seria miała do zaoferowania od pierwszego zeszytu. Szkoda, że w tym konkretnym numerze wątek Leonarda zostaje zepchnięty na dalszy plan i potraktowany bardziej jako pretekst niż rzeczywisty motor narracji.

Dialogi, które mówią zbyt wiele o zbyt mało

W Wolverine #6 jest dużo tekstu — czasem zbyt dużo. Dialogi bywają rozwlekłe, często dotyczą nieistotnych tematów: gdzie i jak bohaterowie się przemieszczają, co jedli, co powiedział Nightcrawler zanim zniknął. Niewiele z tych rozmów wnosi coś do fabuły czy charakterystyki postaci. W efekcie tempo opowieści siada, a czytelnik zderza się z kolejną sceną teleportacji tylko po to, by usłyszeć: "Dzięki Nightcrawler, już cię nie potrzebujemy." — i stronę później ogląda bohaterów rozważających, gdzie teraz iść. Zamiast dramatycznego zacieśniania konfliktu mamy pustą paplaninę.

Powrót złoczyńców… bez emocji

W tym zeszycie wraca dawny przeciwnik Wolverinea. Dla niektórych fanów może to być nostalgiczny moment, zwłaszcza jeśli pamiętają go z jego pierwszych występów. Problem polega na tym, że ani sam antagonista nie został wprowadzony z odpowiednią pompą, ani nie wydaje się realnym zagrożeniem. Zbyt wiele przeciwników w tej serii działa „pod kontrolą” jakiejś niejasnej siły, co odbiera historii autentyczne stawki. Skoro złoczyńcy są tylko marionetkami, trudno przejąć się ich działaniami — a jeszcze trudniej poczuć napięcie.

Rysunki ratują wszystko (prawie)

Jednym z największych atutów Wolverine #6 jest bezsprzecznie oprawa graficzna. Martín Coccolo dostarcza dynamicznych, brutalnych i pełnych detalu ilustracji, które świetnie współgrają z klimatem tej opowieści. Szczególnie sceny walki — krwawe, chaotyczne, ale czytelne i pełne emocji — robią wrażenie.

Niestety, da się odczuć pewne wahania jakościowe w poszczególnych kadrach. Możliwe, że presja terminów sprawiła, że niektóre plansze wyglądają mniej dopracowanie niż inne, a porównując ten numer do wcześniejszych prac Coccolo (szczególnie na Immortal Thor), widać wyraźnie, że jego pełen potencjał nie został tutaj wykorzystany.

Podsumowanie

Wolverine #6 to zeszyt, który jednocześnie fascynuje i frustruje. Z jednej strony mamy interesujące relacje między bohaterami, świetną chemię w dialogach (szczególnie między Loganem, Laurą i Leonardem), a także kapitalną warstwę graficzną. Z drugiej strony ciągnący się bez końca wątek Adamantine, pozbawione emocji zwroty akcji i przegadane sceny sprawiają, że trudno zaangażować się w historię na dłużej.

Saladin Ahmed ma dobre pomysły na postacie, ale wydaje się nie mieć pomysłu na prowadzenie głównego wątku. A to właśnie ten wątek coraz bardziej przytłacza wszystko inne, odciągając uwagę od tego, co naprawdę działa.

Plusy:

+Mocne sceny akcji i świetna choreografia walk

+Chemia między Wolverine’em, Laurą i Leonardem


+Piękne rysunki Coccolo, szczególnie w dynamicznych sekwencjach

+Kilka poruszających momentów emocjonalnych

Minusy:
– Główny wątek fabularny (Adamantine) kompletnie bez wyrazu

– Brak tempa, powtórzenia, nieistotne dialogi

– Antagoniści bez charakteru i stawki

– Wątek Leonarda zepchnięty na margines

– Komiks coraz mniej przyjazny dla nowych czytelników

Moja ocena: 5/10