Recenzja Komiksu: Uncanny X-Men #2 – Mutanci nowej ery i powrót starych emocji
Drugi zeszyt nowej serii Uncanny X-Men autorstwa Gail Simone i Davida Márqueza to prawdziwa uczta dla fanów mutantów. Choć niepozbawiony wad, komiks zgrabnie łączy nowości z klasyką, a przy tym udowadnia, że X-Men nadal mają wiele do powiedzenia – nie tylko o walce, ale i o człowieczeństwie.
Artyzm na najwyższym poziomie
Na początek: oprawa graficzna jest wręcz oszałamiająca. W pierwszym zeszycie może nie zwróciłem na to aż takiej uwagi, ale tutaj nie da się przejść obojętnie obok kreski Davida Márqueza. Każdy kadr jest pełen życia, detali i emocji. Szczególnie wyróżniają się bliskie ujęcia twarzy – mimika, spojrzenia, delikatne grymasy – to wszystko buduje klimat i wzmacnia emocjonalny wydźwięk scen.
Kolory autorstwa Matthew Wilsona są bardziej dynamiczne niż wcześniej. Świetnie oddzielają linie czasowe i ułatwiają nawigację po nieco chaotycznej strukturze narracyjnej. Na uwagę zasługuje także liternictwo Claytona Cowlesa, które doskonale współgra z tonem i rytmem historii.
Historia z pazurem i… lekkim chaosem
Gail Simone ponownie żongluje wieloma wątkami i liniami czasowymi. Z jednej strony – to imponujące. Z drugiej – momentami trudno się połapać. Komiks otwiera scena z udziałem Charlesa Xaviera z przeszłości, która wydaje się nie mieć (jeszcze) większego sensu w kontekście głównej fabuły. Oczywiście możemy się domyślać, że ten wątek zostanie rozwinięty w kolejnych numerach, ale tu i teraz – jest to element, który przerywa tempo i nieco rozbija klimat.
Na szczęście przejścia między scenami zostały lepiej zaznaczone niż w pierwszym numerze – zarówno kolorystycznie, jak i graficznie. Nie jest idealnie, ale to duży krok naprzód. W pierwszym zeszycie oznaczenia były zbyt subtelne i dezorientujące. Tutaj – choć nadal mamy wiele przeskoków – narracja jest bardziej przystępna.
Stare twarze i nowe postaci
Największą siłą numeru są bohaterowie. Simone umiejętnie balansuje między ikonami X-Men (Rogue, Gambit, Wolverine, Jubilee), a nowymi mutantami, którzy wnoszą świeżość i potencjał.
Rogue i Gambit to czysta magia – ich dialogi, chemia, relacja – wszystko wypada autentycznie i naturalnie. To para, którą chce się śledzić dalej.
Z nowych twarzy najbardziej wyróżniają się Jitter i Ransom (świetna ksywka!). Pojedynek tej dwójki o miano najciekawszej postaci nowej generacji jest otwarty. Dodajmy do tego Calico na koniu i mamy naprawdę zróżnicowany, barwny skład. Co ważne – każda z tych postaci ma osobowość i tajemnicę, którą chce się odkryć.
Wspaniale wypada też powrót Jubilee – niedocenianej przez wielu X-Menki. Jej rola w załagodzeniu konfliktu jest skromna, ale znacząca. Mam nadzieję, że dostanie więcej miejsca w kolejnych zeszytach.
Narracja: potencjał, który wymaga doszlifowania
Choć historia wciąga, momentami sprawia wrażenie nie do końca uporządkowanej. Skoki czasowe i równoległe wątki bywają dezorientujące. Czasem ma się wrażenie, że niektóre fragmenty – szczególnie retrospekcje – mogłyby zostać opowiedziane w inny sposób lub w innym momencie, by nie zaburzać głównego nurtu wydarzeń.
To nie psuje komiksu, ale może być przeszkodą dla nowych czytelników. Dla pełnego zrozumienia sytuacji i relacji między postaciami warto znać przynajmniej zarys wydarzeń z ery Krakoan. Bez tego niektóre reakcje i interakcje mogą wydawać się „oderwane”.
Fabuła i zagrożenie
W tym zeszycie nareszcie poznajemy główne zagrożenie – nowy wątek związany z doktor Coriną Ellis i jej planami w dawnej szkole Xaviera. To świetny segment, budujący napięcie i otwierający mnóstwo pytań. Ten fragment to zdecydowanie jeden z mocniejszych momentów zeszytu – pełen potencjału na przyszłość.
Podsumowanie: świetny komiks z drobnymi zgrzytami
Uncanny X-Men #2 to bardzo solidna kontynuacja, która rozwija to, co rozpoczęto w numerze pierwszym, i dorzuca sporo nowych elementów. Mimo kilku problemów z narracją, to wciąż świetnie napisany i narysowany komiks, który zadowoli zarówno długoletnich fanów X-Men, jak i nowych czytelników – o ile dadzą sobie chwilę na oswojenie się z formą.
Gail Simone pisze postaci z wyczuciem i pasją, David Márquez dostarcza rysunki na światowym poziomie, a zespół Wilson–Cowles wie, jak opowiedzieć historię także barwą i formą liter.
Moja Ocena: 8/10
Dynamiczny, emocjonalny i piękny wizualnie zeszyt, który buduje napięcie i oferuje coś świeżego, nie rezygnując z korzeni. Trochę więcej klarowności narracyjnej i byłoby jeszcze lepiej. Ale i tak – czekam z niecierpliwością na kolejny numer!