Recenzja Komiksu: Batman #154 – detektyw w świecie chaosu
Chip Zdarsky w Batman #154 udowadnia, że zna się na budowaniu napięcia i fabularnych zawirowań. To nie tylko kolejna opowieść o Mrocznym Rycerzu — to mroczna, miejscami brutalna gra z czytelnikiem i samym Bruce’em Waynem. Choć nie jest to numer bez skaz, to zdecydowanie jedno z najmocniejszych ogniw dotychczasowej serii Zdarsky’ego.
Miasto w ogniu, trup na stołku
Śmierć burmistrza Nakano staje się punktem zapalnym, który rozpala Gotham do czerwoności. Zdarsky nie marnuje ani chwili – już od pierwszych stron wrzuca nas w wir politycznego chaosu i społecznych napięć, które przypominają echo współczesnych realiów. Gotham wrze, a protesty, podejrzenia, oraz napięcia klasowe stają się tłem dla jednej z bardziej intrygujących zagadek kryminalnych w komiksie od dłuższego czasu.
Ten numer to właściwie małe Detective Comics — doskonała intryga kryminalna, pełna poszlak, zwrotów akcji i zaskakujących rewelacji. Batman bada sprawę metodycznie: przesłuchuje, analizuje miejsce zbrodni, wyciąga wnioski z detali. To ten Batman, którego dawno nie widzieliśmy — nie wojownik, ale detektyw. I to działa.
Polityczne i społeczne tło
Batman #154 wyróżnia się również tym, że komentuje współczesną rzeczywistość w sposób bardziej wyrafinowany niż typowe superhero-drama. Batman pomaga w placówce zdrowia finansowanej przez Wayne Industries, gdzie spotyka się z falą hejtu od radykalnych demonstrantów. Jeden z nich posuwa się do porwania dziewczynki z założoną ręką, oskarżając ją o bycie "rosyjskim agentem". Ten wątek społecznego obłędu jest do bólu aktualny — to odbicie naszej rzeczywistości w krzywym zwierciadle Gotham.
Czy przesłanie nie jest zbyt dosadne? Czasem balansuje na granicy banału, ale Zdarsky w większości przypadków utrzymuje ton na właściwym poziomie. Jest ostry, ale nie moralizatorski. Problemem jest to, że nie wiadomo, czy te wątki zostaną pociągnięte dalej, czy może — jak w przypadku Wonder Woman Toma Kinga — znikną bez śladu po jednym numerze.
Relacje i zdrady: Batman vs. Gordon
Najmocniejszą i zarazem najbardziej kontrowersyjną sceną numeru jest konfrontacja Batmana z komisarzem Gordonem. Gdy Jim celuje do niego z broni, Batman jest wstrząśnięty. Dla człowieka, który od dzieciństwa brzydzi się bronią palną, to zdrada. A jednak, patrząc na to chłodno — to scena ludzka. Gordon jest rozbity. Może zabił, może tylko się bronił — ale boi się Batmana nie jako przeciwnika, lecz jako moralnego sędziego.
To mocna scena, dramatyczna, poruszająca, wyjęta z najlepszego thrillera psychologicznego. Jednak jej siła opiera się też na tym, że... trochę zgrzyta z wcześniejszymi relacjami tych postaci, zwłaszcza z rozwijanym przez Ram V zaufaniem między nimi. To może dzielić fanów — i dzieli.
Rodzinne rewelacje: brat Bruce’a?
Wątek potencjalnego brata Bruce’a Wayne’a, Williama Pureforda, to jeden z tych motywów, które wywołują mieszane uczucia. Z jednej strony — zagadka jest ciekawa, podważa fundamenty historii Batmana i jego rodziny. Z drugiej — pojawia się późno, sprawia wrażenie dodanego, by podbić stawkę dramatyczną. Mimo to, rozmowy Bruce’a z Leslie, jego konfrontacja z przeszłością rodziców i subtelne podejrzenia wobec ich relacji dają tej historii osobisty wymiar.
Warstwa wizualna – Gotham jak z horroru
Carmine Di Giandomenico oraz Tomeu Morey wykonali kawał znakomitej roboty. Sceny w klinice, z czerwonym tłem w trakcie wybuchu Bruce’a na radykalnego demonstranta, są wizualnie olśniewające. Batman wygląda tu nie jak człowiek w stroju, ale jak cień — coś z pogranicza horroru i noir. Cudownie narysowane kadry, zwłaszcza w scenach nocnych, przypominają momentami estetykę Arkham Asylum czy Year One.
Morey zasługuje na pochwałę za to, że mimo zmieniających się rysowników potrafi zachować spójność kolorystyczną runu. Jedyny zgrzyt? Riddler z bokobrodami. Serio, wygląda jak goryl. Nie wiem kto to zatwierdził, ale wygląda, jakby szykował się do bitwy z King Kongiem, a nie do zbrodni intelektualnej.
Werdykt
Batman #154 to numer nierówny, ale potężny. Wciąga fabularnie, angażuje emocjonalnie, a momentami wręcz zachwyca wizualnie. Ma kilka problemów — nie każda linia dialogowa działa, niektóre wątki mogą okazać się ślepą uliczką, a finałowa konfrontacja z Gordonem, mimo że dramatyczna, może budzić zastrzeżenia u długoletnich czytelników. Ale to też komiks, który przypomina, dlaczego pokochaliśmy Batmana: bo to detektyw, człowiek i mit w jednym, który mierzy się nie tylko z przestępczością, ale z chaosem ludzkiej duszy.
Moja Ocena: 7/10
Batman znów gra w swoim najlepszym stylu: cicho, precyzyjnie i z cieniem na twarzy.