Recenzja Komiksu: Uncanny X-Men #8 – Skrzydła, które nie dźwigają ciężaru fabuły
Pierwszy crossover nowej ery mutantów dobiegł końca – i niestety, Uncanny X-Men #8 nie tylko nie domyka historii z odpowiednim impetem, ale zostawia po sobie wrażenie narracyjnego chaosu i rozczarowania. To numer, który miał potencjał, by być kulminacją, ale w praktyce działa bardziej jak rozczarowujący epilog, który zadaje więcej pytań niż daje odpowiedzi. Zabrakło równowagi pomiędzy nowymi pomysłami a konsekwencją w prowadzeniu postaci, przez co całe wydarzenie kończy się z hukiem... ale nie takim, jakiego oczekiwaliśmy.
Rysunki – zmiana stylu, zmiana tonu
Zacznijmy od strony wizualnej. Javier Garrón przejął pałeczkę od Davida Marqueza, co od razu daje się zauważyć. Garrón ma charakterystyczny, dynamiczny, nieco kreskówkowy styl, który w innych seriach potrafi błyszczeć. Tutaj jednak kontrastuje z poważnym tonem opowieści i bardziej realistycznym podejściem Marqueza z wcześniejszych numerów. Szczególnie niekorzystnie wypadają Cyclops i Rogue – ich twarze wydają się zbyt uproszczone, a mimika miejscami nijaka. Wolverine również nie wygląda tak, jak przyzwyczaili nas inni artyści – jego sylwetka wydaje się wręcz przesadzona i przerysowana.
Nie pomaga też kolorystyka, która tym razem – ku mojemu zaskoczeniu – wydaje się zbyt jaskrawa i kontrastująca. Matthew Wilson zazwyczaj świetnie współgra z nastrojem scenariusza, ale tu jego kolory nie kleją się z kreską Garróna. Efekt? Wizualny zgrzyt, który wybija z immersji, zamiast ją pogłębiać.
Fabuła – za dużo nowych wątków, za mało satysfakcji
Pod względem fabularnym numer cierpi na kilka poważnych problemów. Po pierwsze, pojawia się nowy wątek tajemniczych „Avianów” – grupy pięciu telepatów rzekomo dorównujących Charlesowi Xavierowi. To retcon, który mógłby być interesujący, gdyby nie sposób, w jaki zostaje podany – bez odpowiedniego budowania napięcia, bez emocjonalnego zaangażowania i przede wszystkim bez kontekstu. X-Men od zawsze byli przepełnieni potężnymi telepatami, więc kolejna grupa nie robi większego wrażenia.
Podobnie jest z wątkiem Coriny – antagonistki, której historia od podcasterki do dyrektorki więzienia przypomina budżetową wersję Amandy Waller. To postać bez wiarygodnych motywacji i zaskakująco dużą władzą, która nie ma żadnego logicznego oparcia w świecie przedstawionym.
Największy zawód przynosi jednak relacja Cyclopsa i Rogue. Konflikt pomiędzy nimi miał potencjał – dwie silne osobowości z zupełnie innym podejściem do przywództwa – ale zostaje przedstawiony w sposób karykaturalny i całkowicie sprzeczny z wcześniejszymi charakterystykami obu postaci. Rogue wypada jak rozkapryszona nastolatka, a Cyclops – który kiedyś gotów był prowadzić dzieci do walki – teraz nagle ma moralne opory? Gdzie byli redaktorzy przy tym scenariuszu?
Konstrukcja numeru – tempo kuleje
Uncanny X-Men #8 cierpi również z powodu złego tempa narracji. Wstęp daje nam zajawkę na pogłębienie postaci, które do tej pory były zaledwie tłem – niestety, potem ta obietnica zostaje porzucona i bohaterowie zostają sprowadzeni do funkcji nośników informacji. Niektóre sceny są zbędne, jak np. pełna strona, na której Nightcrawler dostaje podziękowanie i zostaje odesłany. Inne – jak dyskusje o kierunkach podróży czy bezużyteczne dialogi – rozciągają numer, ale nie pogłębiają fabuły.
Co gorsza, mimo że to ostatni numer crossovera, nie dostajemy żadnego realnego rozwiązania. Corina wciąż kontroluje Graymalkin, drużyna jest wewnętrznie skonfliktowana, a Xavier – choć mógł uciec – po prostu zostaje w celi. Wszystko zostaje w zawieszeniu, a my jako czytelnicy zostajemy z niczym.
Światełka w tunelu?
Nie wszystko jednak w tym numerze zasługuje na krytykę. Garrón, mimo że nie każdemu pasuje jego styl, ma dobre wyczucie dynamiki i ruchu – niektóre sceny akcji mają świetną kompozycję. Dialogi, choć momentami zbyt sztuczne, zawierają błyski humoru i autentyczności. Można też docenić próbę rozbudowania mitologii X-Men poprzez wprowadzenie nowych elementów – problem polega na tym, że sposób ich przedstawienia jest zbyt pośpieszny i mało przemyślany.
Podsumowanie
Uncanny X-Men #8 to numer pełen rozczarowań, niespełnionych obietnic i zmarnowanego potencjału. Zmiana artysty, nierówna kolorystyka i zbyt wiele nowych wątków sprawiają, że trudno zaangażować się emocjonalnie w historię. Gail Simone po raz pierwszy w tej serii naprawdę się potyka, a jej Rogue wypada nieprzekonująco i wręcz irytująco. Fabuła nie oferuje zamknięcia, a nowi przeciwnicy są zbyt nijacy, by wzbudzić emocje.
To wciąż nie jest zły komiks – stąd ocena 6.5 – ale jest to zdecydowanie najsłabszy numer tej serii do tej pory. Miejmy nadzieję, że kolejne odsłony powrócą do bardziej skupionego, emocjonalnego opowiadania historii, które wyróżniały wcześniejsze numery. Na razie jednak – w tej crossoverowej konkluzji – dostaliśmy więcej chaosu niż katharsis.
Plusy:
+Dynamika rysunków – mimo kontrowersyjnego stylu, Javier Garrón potrafi uchwycić ruch i akcję w sposób bardzo żywy i przejrzysty. Strony akcji są dobrze skomponowane i dynamiczne.+Kreatywne pomysły światotwórcze – koncepcja grupy telepatów „Avianów” oraz rozwinięcie więzienia Graymalkin pokazują próbę wzbogacenia mitologii X-Men.
+Sceny zespołowe – kilka ujęć całej drużyny X-Men zapada w pamięć i pokazuje potencjał artystyczny zespołu.
+Drobne interakcje między postaciami – mimo problemów z głównym konfliktem, niektóre dialogi poboczne dodają lekkości i humoru.
Minusy:
-Nierówna jakość rysunków – twarze Cyclopsa i Rogue są zbyt kreskówkowe, Wolverine ma nienaturalną budowę ciała, a styl Garróna nie pasuje do tonu historii.
-Problematyczna kolorystyka – prace Matthew Wilsona tym razem są zbyt jaskrawe i nie współgrają z kreską; efekt jest nieharmonijny i „rozbija” stronice.
-Kiepsko napisane postacie – Rogue wypada infantylnie i irytująco, Cyclops – niespójnie i hipokrytycznie. Obie postaci są pisane sprzecznie z ich historią i charakterem.
-Retconowanie bez przygotowania – wprowadzenie Avianów i zmiany wokół Xaviera są zbyt nagłe i pozbawione ciężaru dramatycznego.
-Brak satysfakcjonującego finału – żaden z głównych wątków nie zostaje rozwiązany; zakończenie sprawia wrażenie pośpiesznego i chaotycznego.
-Zmarnowany potencjał Coriny – zamiast zbudować potężnego przeciwnika, dostajemy karykaturalną wersję Amandy Waller bez wiarygodności.
Moja Ocena: 6.5/10