Recenzja gry: Sniper Elite 5 – Snajper na starych ścieżkach

 



Sniper Elite 5 to gra, która z całą pewnością wie, kim jest – ale wydaje się, że nie do końca wie, kim chciałaby być. Najnowsza odsłona serii od brytyjskiego studia Rebellion to kolejny etap snajperskich przygód Karla Fairburne’a, tym razem osadzony we Francji w czasach II wojny światowej. Brzmi znajomo? I bardzo słusznie – bo mimo kilku prób modernizacji, to wciąż ta sama, leciwa formuła, znana fanom serii od przynajmniej dwóch części wstecz.

Między Hitmanem a Metal Gear Solid? Nie tym razem.

Zacznijmy od rzeczy najważniejszej – Sniper Elite 5 nie jest sandboxem na miarę Hitmana 2 czy Metal Gear Solid V, choć niektórzy recenzenci zdają się go z tymi tytułami porównywać. To twierdzenie jest równie prawdziwe, co porównanie średniowiecznego kusznika do nowoczesnego snajpera. Gra owszem, próbuje implementować niektóre elementy znane z nowoczesnych sandboksów – większe mapy, „otwartą” strukturę misji, alternatywne sposoby eliminacji celów – ale robi to bez przekonania, bez głębi i przede wszystkim bez technologii, która by to udźwignęła.

Snajper, który nie potrafi jeździć, skakać ani wspinać się.

Karl Fairburne, nasz bohater, ma w tej części do dyspozycji osiem dość rozległych map. Każda z nich to kombinacja „idź i zabij”, „idź i wysadź”, „idź i nasłuchuj samolotu, by nie usłyszano twojego strzału”. Co zaskakujące – i rozczarowujące – Fairburne wciąż nie potrafi prowadzić żadnego pojazdu, nie potrafi wspinać się po większości krawędzi, nie przeskoczy przez płotek, jeśli stoi przy nim jakiś krzaczek, a przy upadku z wysokości większej niż 1,5 metra ryzykuje połamanie nóg. To wszystko w 2022 roku (a przecież silnik gry sprawia wrażenie, jakby pochodził z 2010).




Mechanika strzelania – najmocniejszy punkt programu

Na szczęście, jedna rzecz w Sniper Elite 5 nadal robi wrażenie – strzelanie ze snajperki. Model balistyczny, maskowanie dźwięku wystrzału, dobieranie odpowiedniego przybliżenia i momentu do oddania strzału – to wszystko daje satysfakcję. Nawet jeśli liczba rzeczywistych okazji do wykorzystania tych mechanik w misjach głównych jest zatrważająco niska. Zamiast premiować dalekie snajperskie eliminacje, gra częściej wpycha gracza w klaustrofobiczne przestrzenie, gdzie zamiast snajperki częściej sięga po pistolet tłumiony albo – co gorsza – granat.

Dodajmy do tego słynne ujęcia rentgenowskie pokazujące, jak pocisk miażdży kości i organy – efektowne przy pierwszych kilku trafieniach, męczące po setce.

Półśrodki, które psują klimat

Widać, że twórcy chcieli „podrasować” Sniper Elite 5 o nowe mechaniki, ale żadna z nich nie została dopracowana. Przykłady?

    Opcjonalne eliminacje „à la Hitman”? Tak – tylko że polegają na wrzuceniu NPC-a do pokoju i podaniu mu zatrutej herbaty, gdzie trucizna leży w tym samym pokoju, bez żadnej ochrony.

    Elementy skradankowe? Tak – ale ich użyteczność kończy się, gdy przeciwników jest więcej niż trzech.

    System nielśmiercionośnych rozwiązań? Tak – ale polegają one na dziwnych amunicjach, których działania nikt do końca nie rozumie i które nijak nie pasują do realiów brutalnej wojny z nazistami.




Fabuła – po co komu cokolwiek zmieniać?

Kampania fabularna? Fairburne znowu powstrzymuje nazistów przed zbudowaniem superbroni. To dokładnie ta sama historia, co w części czwartej, tylko przeniesiona z Włoch do Francji. Postacie poboczne są równie nijakie, a akcenty aktorów głosowych – momentami tragikomiczne.

Cutscenki są długie, statyczne i zupełnie niepotrzebne. Gdyby je wyciąć, gra nic by nie straciła – wręcz przeciwnie, tempo by zyskało.

Francja w roli tła – ładnie, ale pusto

Trzeba przyznać – niektóre lokacje wyglądają naprawdę dobrze. Poziom wzorowany na Mont-Saint-Michel robi wrażenie, podobnie jak fabryka stali na szczycie tamy. Ale to tylko wizualna otoczka. Poziomy są puste, pełne niewidzialnych ścian i liniowo zaprojektowanych tras, mimo pozorów otwartości.

Eksploracja nie daje nagrody, bo w zasadzie nie ma czego odkrywać poza kilkoma stołami warsztatowymi i zestawami zbierajek, które odblokowują kosmetyczne dodatki do broni.

Kooperacja i technikalia – tu jest lepiej

Wielki plus za to, że Sniper Elite 5 jest bardzo dobrze zoptymalizowane. Brak przycięć, szybkie wczytywanie, sprawna gra w trybie kooperacji bez desynchronizacji – to w dzisiejszych czasach duży atut. Ale też trochę smutne, że musimy to traktować jako coś wartego pochwały.



Podsumowanie – gra idealnie przeciętna

Sniper Elite 5 to tytuł, który po prostu... jest. Nie zachwyca, ale też nie irytuje na tyle, by chcieć go odinstalować po dwóch misjach. To produkt rzemieślniczy – wykonany poprawnie, ale bez pasji. Największą jego siłą jest strzelanie, a największą słabością – próby bycia czymś, czym nie jest.

Jeśli masz ochotę na kilka godzin snajperskiej akcji, w której nie musisz za dużo myśleć i możesz zrelaksować się przy eliminowaniu złych nazistów – Sniper Elite 5 dostarczy ci rozrywki na jeden weekend. Ale jeśli szukasz czegoś na miarę Metal Geara albo nowego Hitmana – nawet nie zaczynaj.

Plusy:

+Solidny model strzelania i balistyki

+Dobrze zaprojektowane efekty snajperskie


+Przyzwoita oprawa wizualna

+Stabilność i dobra optymalizacja


Minusy:

-Przestarzały silnik i toporna mechanika ruchu

-Płaska, przewidywalna fabuła


-Nieudolne naśladownictwo gier sandboxowych


-Zmarnowany potencjał alternatywnych metod rozgrywki

-Nudne i powtarzalne projekty poziomów


Moja Ocena: 6.5/10




MÓJ GAMEPLAY: