Recenzja komiksu: Uncanny X-Men #15 – Gdy historia mutantów spotyka gotycki horror i Lovecrafta

 



Wydaje się, że Uncanny X-Men od Gail Simone i Davida Marqueza ostatecznie znalazło swoje miejsce – gdzieś między dziedzictwem klasycznych opowieści mutantów a pełnokrwistym, mrocznym gotykiem z nutą lovecraftowskiego horroru. Numer #15 nie jest perfekcyjny, ale pokazuje odwagę narracyjną, światotwórczą ambicję i emocjonalne serce, które sprawia, że ta seria ponownie przyciąga uwagę fanów po kilku bardzo nierównych numerach.

Penumbra – Piekło stworzone z winy i bólu

Główna oś fabularna numeru #15 koncentruje się wokół Penumbry – przerażającej, metafizycznej domeny stworzonej przez tajemniczą mutantkę Gretę jako miejsce wiecznego potępienia dla tych, którzy zdradzili swoich mutantów w rodzinie. To coś więcej niż klasyczny „Hell dimension” – to krwawa alegoria uprzedzeń, bigoterii i odrzucenia.

Simone z niezwykłą wrażliwością nakłada mitologię mutantów na rzeczywiste konteksty społeczne. Cytaty typu:

„Jeśli ojciec nazwał swoją córkę wiedźmą – trafił tutaj. Jeśli matka doniosła na męża – i ją spotkała kara. Na wieczne pożałowanie.”

…są poruszające i mocne. Penumbra to miasto zbudowane z cierpienia, z win, które nigdy nie zostały odpokutowane – i jako takie stanowi potężne narzędzie narracyjne, otwierające nieskończone możliwości na przyszłość. Wyobraźcie sobie: znani bohaterowie Marvela odkrywają w Penumbrze kogoś bliskiego – kogoś, kto popełnił zdradę wobec mutantów. Simone zbudowała nowy mit dla całego uniwersum.

Zawiłości fabularne – za dużo, za szybko?

Niestety, nie wszystko w tym numerze działa bez zarzutu. Simone wprowadza tutaj ogromne ilości informacji: dowiadujemy się więcej o pochodzeniu Arterii, o istnieniu Penumbry i jej władcy Shuvahraku, oraz o Gretcie – jej roli jako twórczyni tej domeny. Dla wielu czytelników może to być zbyt wiele na raz. W moim przypadku – musiałem czytać niektóre sceny kilkakrotnie, a także wspomóc się recenzjami, by dokładnie zrozumieć, że Penumbra to nie to samo co Arteria, a Shuvahrak to być może... Greta? A może istota, którą Greta przyzwała?

Mimo tych niejasności, świat przedstawiony jest na tyle fascynujący, że nawet gdy fabuła gubi rytm – emocjonalne i tematyczne jądro historii wciąż trzyma czytelnika przy lekturze.

Outliers – buntownicy z charakterem

Podobnie jak w #14, głównym punktem emocjonalnym numeru są Outliersi – nowa grupa młodych mutantów. Świetnie napisane są zwłaszcza sceny z Deathdreamem. Początkowo wydawał się on stereotypem „smutnego japońskiego chłopaka bez przyjaciół”, ale w tym numerze następuje pełna przemiana: z postaci pogrążonej w śmierci, staje się kimś, kto walczy o życie swoje i innych.

Również Calico i Jitter wypadają świetnie. Ich relacja dojrzewa, choć można się zastanawiać, czy wypowiedzenie słów „kocham cię” nie było jeszcze zbyt szybkie. Z drugiej strony w świecie, gdzie śmierć czai się za rogiem, czasem trzeba działać spontanicznie.

Ransom pozostaje najsłabszym ogniwem postać nijaka, bez większej dynamiki. Ale za to... czteroręki mutant w tle? Chcemy jego własnej serii. Natychmiast.

Jubilee, skórzany top i era gotyckiego comebacku

Nie sposób pominąć Jubilee – Simone i Marquez dają jej nową stylistykę, którą można opisać tylko jednym zdaniem: goth hotness rebooted. Skórzany top, odsłonięty brzuch – to nie tylko fanserwis, ale też deklaracja powrotu Jubilee jako silnej, zadziornej postaci z własnym stylem. Czy jest to subtelne? Nie. Czy działa? Absolutnie tak.

Henrietta i historia jako ciężar

W wątkach retrospektywnych znów pojawia się Lady Henrietta – wciąż jeden z najciekawszych nowych dodatków do mitologii mutantów. Jej historia w latach 20. XX wieku to nie tylko tło fabularne, ale także sposób, by ukazać, jak historia mutantów została spleciona z historią rasizmu, wykluczenia i białej supremacji w Ameryce. Simone robi to z wyczuciem i bez taniego moralizatorstwa – retcon, który naprawdę ma sens.

Marquez – wizualny mistrz horroru

Nie byłoby tej historii bez ilustracji Davida Marqueza. Jego kadry są pełne ciężkiego cienia, pulsujących barw, gotyckich łuków, rozkładających się miast i mrocznych sylwetek. Penumbra wygląda jak coś wyjętego z sennego koszmaru gdzieś między Silent Hill a antyczną metropolią Azteków. Szczególnie mocna jest scena, w której Calico i Deathdream patrzą na dusze potępionych piękna, przerażająca, niezapomniana.

Mutanty i metafory

Nie da się nie zauważyć – w tym story arku Simone wraca do fundamentalnego tematu X-Menów: bigoterii. Penumbra nie jest tylko przerażającą przestrzenią to metafora systemowej przemocy i zdrady wewnątrz społeczności. Mutanci, którzy zostali zdradzeni przez swoich rodziców, rodzeństwo, bliskich w końcu otrzymują sprawiedliwość. W sposób poetycki, brutalny i metafizyczny.

To też odważny komentarz społeczny. Jak wielu słusznie zauważyło – choć mówimy o mutantach, to opowieść o czarnej historii Ameryki. O cierpieniu, które nie zostało rozliczone. O winach, które nie zostały zrozumiane. O karze, która być może musi przyjść po śmierci.

Podsumowanie

„Uncanny X-Men #15” to odcinek ambitny, gęsty i pełen emocji. Choć momentami gubi tempo i wprowadza zbyt wiele nowych informacji na raz, nie sposób nie docenić odwagi, z jaką Gail Simone rozszerza mitologię X-Menów. Penumbra to fascynująca, przerażająca koncepcja, która może zostać z nami na lata i zainspirować wiele przyszłych historii.

To komiks, który łączy gotyk, horror, mit, emocje i społeczny komentarz. Nie idealny, ale nieodparcie fascynujący.

Plusy:

+Potężna, świeża mitologia wokół Penumbry i Shuvahraka

+Emocjonalna ewolucja Deathdreama i relacja Calico/Jitter


+Jubilee powraca w pełnym gotyckim blasku


+Wrażliwy i przemyślany kontekst społeczny (bigoteria, zdrada, kara)


+Fantastyczna oprawa graficzna Davida Marqueza 

+Lady Henrietta jako nowa ikoniczna postać z przeszłości mutantów

Minusy:

− Momentami zbyt przeładowany ekspozycją

− Nadal za mało rozwoju dla Ransoma

− Niejednoznaczność Shuvahraka i Penumbry może frustrować

− Relacja Calico/Jitter mogła poczekać z „kocham cię” o jeden numer więcej

Ocena końcowa: 8/10