Recenzja komiksu: Detective Comics #1098 – „The Bat, the Bull and the Bird”
Nie spodziewałem się, że drużyna Batman/Pingwin będzie mogła być zabawna, a jednak… absolutnie wszystkie żarty trafiły w punkt. To rzadki przypadek, gdy ciężki, kryminalny klimat „Detective Comics” spotyka się z komediowym zacięciem, nie tracąc przy tym ani grama napięcia czy mrocznego tonu.
Fabuła – powrót do formy i akcja bez oddechu
Numer startuje dokładnie tam, gdzie zostawił nas poprzedni zeszyt. Batman tropi Harveya Bullocka, porwanego przez tajemniczą grupę Elixir, ale zamiast niego w ciężarówce znajduje… Pingwina. Oswald również wpadł w kłopoty po tym, jak zbyt głęboko węszył w sprawach tej organizacji. Krótka wymiana zdań ujawnia, że Bullock został zabrany innym transportem po „incydencie”, który Pingwin wywołał na miejscu (tak, chodzi o klasyczną taktykę „odgryź komuś ucho”).
Batman nie może zostawić Oswalda na pastwę dzikich zwierząt w środku pustkowia, więc niechętnie zabiera go ze sobą. W tle Oracle odkrywa coraz więcej szczegółów o Elixirze i to robi wrażenie. Archiwalne zdjęcia sprzed ponad stu lat przedstawiają członków organizacji, którzy… w ogóle się nie zestarzeli. Co więcej, pojawia się na nich Ra’s al Ghul, a każda lokalizacja, w której działali, łączy się z zaginięciami i tajemniczymi zgonami.
Satelitarny „martwy punkt” uniemożliwia dalszy kontakt, więc Batman improwizuje odwraca uwagę przy głównej bramie, wślizgując się tylnym wejściem wraz z Pingwinem. Z pomocą bat-drona wyłącza kamery i zaczyna walkę w korytarzach obiektu. W tym czasie Bullock, brutalnie torturowany (brakuje mu już dwóch paznokci), udaje, że jest gotów mówić, tylko po to, by rozbić czołem nos swojemu oprawcy.
Kiedy Batman odnajduje Harveya, alarm jest już włączony, a budynek otacza oddział 23 uzbrojonych ludzi. Pingwin próbuje sięgnąć po broń, ale dostaje… parasolkę. Bullock, chcąc zyskać czas na przylot Batplanu, wychodzi z zakładnikiem. Problem? Przywódca Elixiru każe strzelać zarówno do niego, jak i do własnego człowieka. Kula trafia Bullocka i tym dramatycznym akcentem kończymy zeszyt.
Postacie – świetna dynamika i chemia na ekranie
Batman w tym wydaniu to mieszanka chłodnej skuteczności i ironicznego dystansu. Pingwin kradnie jednak sporo scen jego złośliwe uwagi, niezdarność w terenie i zaskakująco dobry timing komediowy dodają historii lekkości. Chemia między tą dwójką jest nieoczywista, ale działa w punkt. Bullock natomiast przypomina, że jest twardzielem z krwi i kości – nie daje się złamać nawet w obliczu brutalnych tortur.
Oracle pojawia się mniej, niż bym chciał, a jej ustalenia są dość powierzchowne. Jednak ich rola w pchnięciu fabuły do przodu jest nie do przecenienia.
Tempo i ton – bez przystanków, bez nudy
To jeden z tych numerów, które czyta się jak film akcji bez zbędnych przestojów, ale też bez chaosu. Taylor umiejętnie przeplata sceny napięcia i dynamicznej walki z lżejszymi, humorystycznymi momentami. Efekt? Historia, która angażuje i bawi jednocześnie, nie tracąc mrocznego klimatu charakterystycznego dla „Detective Comics”.
Rysunki i atmosfera
Oprawa graficzna znakomicie oddaje ciężki, kryminalny ton serii, a sceny akcji są czytelne i efektowne. Szczególnie dobrze wypadają kontrasty – klaustrofobiczne wnętrza obiektu Elixiru kontra rozległe, opustoszałe tereny Pokolistan. Mimika postaci, zwłaszcza Pingwina, potrafi rozbroić, nawet gdy akcja jest śmiertelnie poważna.
Plusy:
+Zaskakująco udane połączenie Batmana i Pingwina jako drużyny+Dynamiczne tempo i brak dłużyzn
+Świetne dialogi i humor trafiający w punkt
+Intensywne sceny akcji i wyraźny rys fabularny
+Mocny, klimatyczny finał
Minusy:
-Informacje od Oracle dość powierzchowne-Nieco przewidywalne rozwiązania akcji w środku numeru
-Brak głębszego rozwinięcia wątku Ra’s al Ghula (na razie)
Moja Ocena 7.5/10