Recenzja Komiksu: Uncanny X-Men #3 – chaos, emocje i zaskakujące głębie

 

Trzeci numer Uncanny X-Men autorstwa Gail Simone z rysunkami Davida Márqueza to komiks, który – choć chwilami chaotyczny – wciąga, porusza i zostawia z głową pełną pytań. To klasyczne X-Meny: emocjonalna telenowela z supermocami, w której dramat rodzinny przeplata się z polityką mutantów i walką o przetrwanie. I dobrze, bo właśnie tego oczekujemy od tej serii.

Fabuła? Złożona. Emocje? Autentyczne. Bohaterowie? Dużo.

Na pierwszy rzut oka ten zeszyt może sprawiać wrażenie zbyt przeładowanego. Mamy tu aż trzy równoległe wątki: Rogue i "Outliers", więzienie Graymalkin oraz Charles Xavier kontra jego (być może) dawna kochanka – The Hag. Jeśli brzmi to jak telenowela, to dlatego, że X-Meni od zawsze byli telenowelą w kombinezonach i pelerynach.

Czy to wada? Nie do końca. Simone balansuje na granicy narracyjnego chaosu, ale dzięki wyczuciu postaci i tempa opowieści, udaje jej się nie pogubić czytelnika – przynajmniej nie całkowicie. Nawet jeśli niektóre wątki wydają się chwilowo odklejone od głównej historii, wszystko ma swój cel. Szczególnie intrygujące jest rozwijanie przeszłości profesora Xaviera – pełnej niedomówień i potencjalnych „mutanckich dzieci z przeszłości”. (Tak, Calico to prawdopodobnie jego córka z Hag – a jak wiadomo, u X-Menów nic nie jest zbyt absurdalne, żeby nie mogło być prawdą).

Nowi uczniowie – świeżość, która działa

Dużą część numeru poświęcono nowym postaciom – czterem tajemniczym nastolatkom, którzy trafili do Graymalkin Haven. Zamiast klasycznego ekspozycyjnego monologu, poznajemy ich przez test z Nightcrawlerem, polegający na zdobyciu flagi. Dzięki temu dowiadujemy się o nich całkiem sporo, choć wciąż pozostają pełni sekretów. Co ważne – każde z nich ma swój „haczyk”: Becca i jej koń, Hotoru i duchowatość, Sofia i jąkanie, Valentin i… no cóż, Valentin jeszcze musi się wykazać.

Czuć tu klimat pierwszych serii New Mutants – surowy, pełen niepewności i emocji. A że dwójka z nich jest „umarła”, a dwójka pochodzi z bogatych rodzin? Takie napięcia społeczne i egzystencjalne to chleb powszedni w świecie mutantów – i Simone wie, jak z tego korzystać.

Dialogi i emocje: czyli Simone w formie

Jednym z najmocniejszych punktów zeszytu są dialogi – zarówno te lekkie i zabawne, jak i te ciężkie, nacechowane emocjonalnie. Przechodzenie z tonu beztroskiego do dramatycznego jest płynne, naturalne i pełne napięcia. Scena rozmowy Rogue z Marcusem zaskakuje szczerością – i budzi więcej pytań niż odpowiedzi. Kim tak naprawdę jest Marcus? Co miał na myśli, mówiąc „to” do Rogue?

Również interakcje między Wolverine'em a resztą bohaterów zostały rozegrane z wyczuciem – jego odejście z drużyny, choć spodziewane (zwłaszcza że ma własną serię), zostało pokazane subtelnie i konsekwentnie. Tym razem czuć, że coś w nim się zmieniło po wydarzeniach z jego tytułu solowego – co rzadko bywa w świecie komiksów, gdzie continuity często bywa ignorowane.

Rysunki i kolory – po raz kolejny na poziomie

David Márquez ponownie dostarcza ilustracji, które są zarówno dynamiczne, jak i emocjonalne. Każda postać ma unikalną mimikę, każdy kadr jest przemyślany pod kątem kompozycji i kolorystyki. Szczególnie dobrze wypadają sceny kontrastujące światło i cień – np. panel, gdzie przejście od zimnego dystansu do emocjonalnej bliskości następuje dosłownie między kadrami.

Jedyny minus? Na kilku stronach obraz wydawał się lekko rozmazany – być może kwestia druku albo intencjonalny efekt atmosferyczny, ale momentami wybijał z rytmu.

Calico i Deathdream – dwie strony tej samej monety

Z nowej ekipy największe kontrowersje wzbudzają Calico i Deathdream. Ta pierwsza jawi się jako nadmiernie uprzywilejowana – od jej „biednej dziewczyny z tragedią w tle” narracji, po wywyższanie się wobec Marcusa. Nawet wygranie „pasa-cumberbunda” (tak, nadal nie wiemy, co to jest) wydaje się przesadnie nagrodzone.

Z kolei Deathdream po raz pierwszy dostał pełniejszy rozwój postaci – jego kłótnia z Nightcrawlerem była mocna, szczera i pokazała, że chłopak może odegrać większą rolę w nadchodzącej walce z Hag. Choć niektóre pseudonimy (Logan, serio?) wypadają mało smacznie – być może twórcy powinni odpuścić sobie „dowcipy z lat 90.”.

Zakończenie: więcej pytań niż odpowiedzi… i bardzo dobrze

Końcówka numeru zostawia czytelnika z całą masą pytań – ale zamiast irytować, intryguje. Kim dokładnie jest The Hag? Czy jej historia faktycznie odbija się w przeszłości Calico? Czy Marcus ma coś wspólnego z Xavierem? I co dalej z Haven jako nową „szkołą dla mutantów”?

Podsumowanie

Uncanny X-Men #3 to zeszyt nieidealny, ale intrygujący, pełen emocji, tajemnic i obiecujących postaci. Simone z każdym numerem zyskuje większe zaufanie jako scenarzystka, która nie boi się eksplorować złożonych relacji i rozchwianych emocjonalnie bohaterów. Jeżeli cenisz sobie X-Menów jako dramat rodzinny z mutantami w tle – to jest seria dla Ciebie.

Plusy:

+Świetnie napisane dialogi i emocje

+Nowe postacie z potencjałem


+Kapitalna oprawa graficzna i kolorystyczna

+Napięcie, tajemnice i dynamiczne tempo

Minusy:

-Narracyjny chaos – chwilami za dużo naraz

-Częściowe przerysowanie postaci Calico

-Niekonsekwencje tonalne (i dziwny pseudonim od Logana…)

Moja Ocena: 8.5/10

Uncanny X-Men wraca na właściwe tory. Jeśli kolejne numery utrzymają ten poziom – może być to najlepsza odsłona drużyny mutantów od lat.