Recenzja Komiksu: Wolverine #4 – między człowieczeństwem a adamantium
Czwarty numer nowej serii Wolverine, pisany przez Saladina Ahmeda i ilustrowany przez Martina Cóccolo, to odcinek pełen emocji, klimatu i… pewnych narracyjnych zgrzytów. Seria utrzymuje swoją wysoką jakość, ale nie jest wolna od problemów, które mogą być zwiastunem pewnych trudności przed zbliżającym się jubileuszowym numerem #400.
Stałość i rozwój – najmocniejsza strona serii
Trzeba to powtórzyć – ciągłość narracyjna to ogromna zaleta tej serii. Od pierwszego numeru widać, że Ahmed ma plan. Wątek główny, w którym Logan mierzy się z własnymi demonami, równolegle do tajemniczego zagrożenia związanego ze „złotym adamantium”, rozwija się powoli, ale konsekwentnie. Choć subplot z nowym metalem nieco kuleje (o tym później), emocjonalna oś fabularna działa jak należy.
Rysunki i kolory: wizualny majstersztyk
Martin Cóccolo i Bryan Valenza to duet, który wie, jak budować atmosferę. Kolorystyka w tym numerze jest fantastyczna – po kilku odcinkach spędzonych w monochromatycznej, kanadyjskiej zimie, dostajemy nowe tła, inne lokacje i o wiele więcej „oddechu” dla oka. Nasycone barwy, ambientowe światło i dynamiczne cieniowanie tworzą klimat, który idealnie współgra z emocjonalnym tonem scenariusza.
Cóccolo daje też popis w mimice postaci – ekspresje twarzy są niesamowicie zróżnicowane i dodają ogromu siły scenom akcji, jak i tym bardziej kameralnym. Szczególnie zapadła mi w pamięć scena, w której Wolverine lekko się uśmiecha – rzadki moment ciepła u postaci tak brutalnej i zmęczonej światem.
Ahmed trafia w sedno… prawie
Saladin Ahmed kontynuuje swoje świetne wyczucie charakteru Logana – sposób, w jaki pisze jego wewnętrzne monologi, dialogi i retrospekcje, pokazuje głębokie zrozumienie tej postaci. Czuć ciężar przeszłości, walkę o człowieczeństwo, zmęczenie, ale też determinację. Szczególnie wątek z Leonardem – „Wen-Di-Go? No! Wen-Di-Stay!” – wnosi humor i jednocześnie refleksję nad losem tych, którzy utracili kontrolę nad sobą.
Problem zaczyna się wtedy, gdy Ahmed zaczyna zbyt dużo tłumaczyć. W tym numerze pojawia się zbyt wiele zbędnych dymków narracyjnych, które po prostu powtarzają to, co widać w kadrach. Przykład? Logan mówi: „Nie wiem, co do cholery widzę”, po czym chwilę później: „Co ona mu do cholery robi?”. Redundancja, która psuje rytm czytania i odbiera moc ilustracjom. Wolverine to postać, która zyskuje na oszczędności słów – mniej znaczy więcej.
Subplot z adamantium: potencjał zmarnowany?
Największy problem tej serii zaczyna być coraz bardziej widoczny: złoty adamantium i jego infekcja. Choć ten wątek powraca w niemal każdym numerze, to Ahmed wydaje się nim coraz mniej zainteresowany. Jego pojawienie się w tym numerze jest chaotyczne, niejasne i – szczerze mówiąc – nudne. Brakuje mu dramaturgii i jasno określonych zasad. Ostatnia strona miała być efektownym cliffhangerem, a zamiast tego wywołuje dezorientację. Szkoda, bo sam koncept ma potencjał – trzeba go tylko lepiej zaadresować.
Akcja i humor: idealne proporcje
Na szczęście numer rekompensuje te niedociągnięcia dynamiczną akcją i wyrazistymi interakcjami. Walka z Constrictorem to jedno z jaśniejszych punktów tego zeszytu – zaskakująca, pełna ekspresji i bardzo dobrze rozpisana pod względem tempa. Jego przerażone miny po wcześniejszym pyszałkowatym gadaniu naprawdę bawią i pokazują, jak dobrze Ahmed łączy humor z brutalnością.
W podobnym tonie wypada starcie z Lady Deathstrike, choć tu już czuć pewną powtarzalność – warto byłoby w przyszłości zadbać o bardziej złożoną choreografię walk.
Podsumowanie: dobry numer, ale z zastrzeżeniami
Wolverine #4 to solidny odcinek serii, która pozostaje spójna, emocjonalna i świetnie narysowana. Ahmed nadal umie pisać Logana jak mało kto, Cóccolo rysuje kadry, które można oprawić w ramkę, a Valenza sprawia, że każdy kadr pulsuje atmosferą.
Ale… jeśli seria ma z przytupem dojść do numeru #400, to czas poważnie potraktować główny wątek fabularny. Bo jak na razie to Logan i jego wewnętrzne dramaty są główną atrakcją, a wszystko inne – ledwie tłem.
Wciąż dobra seria, która wie, czym chce być – ale najwyższy czas, by wątek główny przestał być cieniem samego Wolverine’a. Logan zasługuje na więcej niż tylko dobry dramat – zasługuje na świetną historię.