Recenzja komiksu: Ultimate Wolverine #5 – Gniew, zdrada i... milczenie

 


Po kilku numerach, w których Logan był niemal zupełnie niemy, a fabuła skupiała się głównie na budowaniu napięcia i pokazach siły, „Ultimate Wolverine #5” w końcu wrzuca wyższy bieg. To zeszyt pełen adrenaliny, nieoczywistych relacji i brutalnych konfrontacji. I choć wciąż cierpi na bolączki współczesnych komiksów Marvela, takie jak przesadzone zdolności regeneracyjne i zbyt oszczędna narracja werbalna, to jedno trzeba mu przyznać: jest cholernie dobry.

Powrót Logana – ale czy naprawdę?

Od początku serii Logan był bardziej narzędziem niż człowiekiem. Programowanie Weapon X sprawiło, że stał się bezwzględnym łowcą X-Menów, ale brak dialogu i wewnętrznych monologów zostawiał nas w ciemności. W tym numerze wciąż nie słyszymy głosu Wolverine’a nie licząc krótkiego flashbacku ale jego działania mówią więcej niż tysiąc słów. Czy to wystarczy? Dla niektórych fanów milczący Logan w trybie „berserker” to powrót do korzeni. Dla innych to frustrujące pominięcie najważniejszego aspektu postaci: jego człowieczeństwa.

Sabretooth jako... dobry facet?

Największy szok numeru? Victor Creed aka Sabretooth po stronie oporu. I choć brzmi to jak klasyczne „odwrócenie ról”, to zaskakująco dobrze pasuje do świata przedstawionego w serii. Mutanci w Eurazji są zniewoleni, wykorzystywani i brutalnie eksperymentowani przez Rasputinów. Creed jako część ruchu oporu ma sens jest brutalny, dziki, ale lojalny wobec własnych. A do tego jego relacja z Loganem zostaje tu pogłębiona w sposób zaskakująco... emocjonalny.

Scena, w której Creed rozpoznaje zapach Logana i wie, że ten „jest, ale go nie ma”, jest jednym z najbardziej poetyckich i tragicznych momentów w całej serii. Obiecał, że jeśli James kiedykolwiek stanie się narzędziem swoich wrogów, to go zabije. Teraz musi zmierzyć się z konsekwencją tej przysięgi i ze śmiercią przyjaciela, którego być może jeszcze da się uratować.

Walka, która naprawdę ma wagę

Walka między Creedem a Loganem to wisienka na torcie tego numeru. Jest brutalna, doskonale rozrysowana, pełna napięcia i dramatyzmu. Gościnny artysta wnosi nową energię plansze aż kipią od dynamiki. Nie mamy do czynienia z przypadkowym mordobiciem, tylko z konfrontacją dwóch postaci, które kiedyś były sobie bliskie, a teraz stoją po przeciwnych stronach walki o dusze mutantów.

Dodatkowym smaczkiem są pojawienia się Morloków Artiego i Leecha. Dla długoletnich fanów to nostalgiczny strzał w serce, a dla nowych czytelników pokaz, że świat Ultimate X ciągle się rozwija i zaskakuje.

Zdolności regeneracyjne z piekła rodem

Ale nie wszystko jest różowe. Jedną z największych bolączek numeru i współczesnych komiksów Marvela w ogóle jest przesadzone tempo regeneracji postaci. Widzimy, jak Sabretoothowi odcina się rękę, a ta dosłownie odrasta w minutę. To moment, który kompletnie niszczy stawkę emocjonalną. Gdzie jest napięcie, jeśli żadna rana nie zostaje na dłużej niż dwie strony?

Dawniej regeneracja była narzędziem narracyjnym pozwalała postaci przeżyć, ale niosła ze sobą konsekwencje. Dziś – to po prostu przycisk „reset”. Czas na nerfa dla healing factorów.

Zawiązanie drugiego aktu?

Choć Ultimate Wolverine #5 działa jako samodzielny numer dzięki świetnej walce i rozwojowi postaci, to wciąż czujemy, że to początek drugiego aktu całej historii. W końcu poznajemy więcej szczegółów na temat oporu, Rasputinów, Cerebellum, a także losów Winter Soldiera. Jasno też sugeruje się, że Logan nie był pierwszym mutantem złamanym i zaprogramowanym przez reżim. Świat przedstawiony zaczyna nabierać głębi, co dobrze wróży kolejnym zeszytom.

Wciąż za dużo ciszy

Jednak pomimo świetnej walki, dobrze rozpisanego Sabretootha i emocjonalnych momentów, Ultimate Wolverine #5 nadal cierpi na brak komunikacji. Logan nadal jest niemym narzędziem, a jego pierwszy „głos” – pojawiający się tylko w retrospekcji – to ogromne rozczarowanie. Nie chcemy słyszeć go tylko w przeszłości. Chcemy wiedzieć, co czuje teraz. To mogłoby dodać dynamiki interakcjom i wynieść serię na wyższy poziom.

Podsumowanie

Ultimate Wolverine #5 to komiks pełen emocji, brutalnej akcji i narracyjnych przełomów. Zaskakująco mocno wybrzmiewa wątek Sabretootha jako „bohatera” oraz jego złożona relacja z Loganem. To także wizualny majstersztyk, dzięki któremu każda scena walki trzyma w napięciu do ostatniego panelu. Ale cisza Logana, choć z początku intrygująca, zaczyna ciążyć. Jeśli seria nie zdecyduje się dać mu głosu – prawdziwego, teraźniejszego głosu – może przegapić szansę na emocjonalne uderzenie, na które zasługuje.

Plusy:

+ Świetna walka Logan vs Sabretooth – intensywna i emocjonalna

+ Sabretooth jako postać pozytywna? Działa zaskakująco dobrze

+ Fantastyczna oprawa graficzna – plansze pełne napięcia i ruchu

+ Pojawienie się Artiego i Leecha – hołd dla fanów klasyki

+ Czuć, że fabuła rusza do przodu – większy świat, większe stawki

Minusy:

– Logan nadal milczy – brak dialogu zaczyna frustrować

– Przesadnie szybka regeneracja psuje napięcie i stawkę walk

– Pierwsze słowa Logana pojawiają się tylko w retrospekcji

– Niektóre postacie nadal nie mają dostatecznej głębi

Ocena końcowa: 8/10