Recenzja komiksu: Absolute Batman #10 – Bruce Wayne w piekle Ark M

 




Dziesiąty numer serii Absolute Batman to komiks, który od pierwszej strony wywołuje u czytelnika szok, a chwilę później zachwyt. Scott Snyder i jego zespół twórczy od początku tej opowieści balansują na granicy horroru, brutalnej akcji i psychologicznego thrillera, ale dopiero w tym rozdziale czujemy, że formuła osiągnęła pełnię. To nie jest już „kolejny Batman”. To jest Bruce Wayne obdarty ze wszystkiego, co czyniło go nadczłowiekiem w ludzkim ciele i zmuszony, by raz jeszcze udowodnić, że najgroźniejszą bronią nie są gadżety, a niezłomna wola.

Horror w Ark M

Kontynuując wydarzenia z poprzedniego numeru, Bruce znalazł się w szponach organizacji, która współpracuje z Banem i Doktor Arkham. Bohater został nie tylko rozbrojony, ale wręcz rozebrany ze wszystkiego, co „ukrywał w ciele” od mikronarzędzi, po brzytwy wszczepione chirurgicznie. Proces ten powoduje u niego poważne obrażenia i już samo to wystarczyłoby, by wielu złamać psychicznie. Ale nie jego.

Największą siłą tego numeru jest obraz Ark M miejsca, które jawi się jako piekielna, groteskowa kopia Arkham Asylum. Każda strefa tego koszmarnego więzienia to osobny biome od sekcji Clayface’a („K.L.A.Y.”), przez ekosystem Isley, aż po laboratorium Langstroma. Każde spotkanie z tymi „żyjącymi eksperymentami” stanowi nie tylko kolejną barierę fizyczną, ale także test psychiczny, który ma na celu złamanie Batmana. Snyder wraz z rysownikami prowadzą nas przez ten labirynt grozy tak sugestywnie, że momentami komiks bardziej przypomina Silent Hill niż klasyczną superbohaterską opowieść.

Bruce Wayne – ciało złamane, duch niezniszczalny

To, co czyni Absolute Batman #10 wyjątkowym, to pokazanie Bruce’a w stanie całkowitego odarcia z mitu. Jest nagi, okaleczony, pozbawiony jedzenia, zmuszany do życia z rurką w żołądku. A jednak wciąż próbuje raz po raz podejmuje desperackie próby ucieczki.

Scena, w której Batman wyrywa sobie zęby, by zamienić je w prymitywną broń, jest jedną z najbardziej szokujących i jednocześnie idealnie definiujących postać człowieka, który nawet własne ciało traktuje jak arsenał. Jeszcze mocniejsze są jego próby wykorzystania wszystkiego, co znajduje się w celi: od własnych płynów żołądkowych, po guano. To nie jest elegancki detektyw w masce to bestia walcząca o przeżycie.

Paralelne historie – Waylon i Selina

Ważnym wątkiem numeru są retrospekcje. Snyder prowadzi równoległą opowieść o relacjach Bruce’a z Waylonem „Killer Crocem” oraz Seliną Kyle. Zestawienie przeszłości treningów przed walką Waylona z Bibbo z teraźniejszością, w której Batman musi stanąć naprzeciw Bane’a, jest nieprzypadkowe. Obie historie łączy motyw niezłomności, nawet w obliczu beznadziei.

Dzięki temu zabiegowi Batman nie tylko walczy o przetrwanie, ale również mierzy się z własnymi wspomnieniami, poczuciem winy i dawnymi wyborami. Te sceny są pełne emocji i pozwalają chwilę odetchnąć od intensywnego horroru Ark M, a jednocześnie nadają większej wagi finałowej konfrontacji z Waylonem.

„Batman jadący na Killer Crocu” – szczyt komiksowej epickości

Kulminacją numeru jest bez wątpienia uwolnienie Waylona. To, co przez cały czas było budowane ich więź, trening, wspólne doświadczenia eksploduje w momencie, gdy Bruce nie tylko odnajduje w nim sprzymierzeńca, ale wręcz… dosiada Croca niczym potwornego rumaka. Brzmi absurdalnie? Tak. Ale jednocześnie to jedna z najbardziej spektakularnych i nieoczekiwanych scen w całej serii. To ten rodzaj „komiksowego szaleństwa”, który sprawia, że medium to nie ma sobie równych.

Symbolika i psychologia Bat-suitu

Jednym z najmocniejszych momentów jest też scena, w której Bruce zostaje skonfrontowany ze swoim kostiumem wiszącym w celi. Przez chwilę wydaje się, że Batman został złamany, że nie chce mieć nic wspólnego z mrocznym rycerzem. Ale natychmiast widzimy, że strój nie jest tylko zbroją to symbol, persona, której Bruce nie potrafi porzucić. To moment niezwykle mocny psychologicznie, bo pokazuje, że „Batman” to coś większego niż jednostka to duch, który nawiedza samego Wayne’a.

Bane i Doktor Arkham – duet grozy

Bane pozostaje tutaj nieludzko potężnym, ale też inteligentnym przeciwnikiem. Każde jego pojawienie się to symbol nieuniknionej porażki jakby był nie strażnikiem, ale samym losem czyhającym na Bruce’a. Z kolei ujawnienie, że za wszystkim stoi Doktor Arkham, otwiera nowy rozdział i wprowadza jeszcze większą grozę bo Ark M okazuje się projektem systemowym, czymś znacznie większym niż pojedynczy eksperyment.

Warstwa wizualna – piękno i koszmar

Rysunki Dragotty i kolory Martin są absolutnym popisem. Organiczne, pulsujące kadry pełne cieni i chorobliwej faktury sprawiają, że każda scena wydaje się bardziej niepokojąca. Szczególnie wyróżniają się sekwencje w „ekosystemach” od glinianych macek Clayface’a po duszne pnącza Isley. To wizualne koszmary, które zostają w głowie na długo po zamknięciu komiksu.

Podsumowanie

Absolute Batman #10 to najlepszy numer tej serii i jeden z najmocniejszych rozdziałów Batmana ostatnich lat. Snyder nie boi się balansować na granicy groteski i horroru, a jednocześnie tworzy historię o niezłomności i sile więzi. To opowieść, w której Bruce Wayne jest obdarty z wszystkiego ale wciąż powstaje.

To nie jest komiks dla każdego momentami bywa ekstremalny, brutalny i wręcz obrzydliwy ale jeśli ktoś szuka Batmana, który przekracza granice medium i staje się czystą opowieścią o ludzkiej determinacji, nie znajdzie lepszego przykładu.


Plusy:

+Niezwykle intensywna, pełna grozy atmosfera Ark M

+Brutalne, ale genialnie pomyślane metody ucieczek Bruce’a


+Świetne retrospekcje z Waylonem i Seliną, nadające emocjonalnej głębi


+Batman dosiadający Killer Croca – scena kultowa


+Symboliczne starcie Bruce’a z własnym kostiumem

+Kapitalna oprawa graficzna – mroczna, organiczna, niepokojąca

Minusy:

-Momentami groteskowa brutalność może być „za dużo” dla części czytelników

-Niektóre wątki poboczne (np. Ivy, Langstrom) rozwinięte zbyt skrótowo

-Brak większej roli Alfreda i osłabiona obecność pobocznych bohaterów



Ocena: 9/10