Recenzja Komiksu: Amazing Spider-Man #6 – jeden krok naprzód, dwa kroki wstecz
Po obiecującym otwarciu nowego runu Joe Kelly kontynuuje swoją wizję przygód Człowieka-Pająka. Szósty zeszyt ma trudne zadanie z jednej strony utrzymać pozytywny impet, z drugiej wyznaczyć nowy status quo i zbudować fundamenty pod dłuższą historię. Efekt? Komiks, który ma momenty emocjonalnej siły i dobrze rozpisane dialogi, ale ostatecznie cierpi na te same bolączki, które od lat towarzyszą Spider-Manowi: problematyczne wątki romantyczne, niewyraziste postacie drugoplanowe i artystyczny krok w tył.
Peter Parker – wreszcie szczęśliwy?
Największym zaskoczeniem ASM #6 jest ton opowieści. Po latach ciągłego udręczania Petera przez redakcję, dostajemy zeszyt, w którym Parker wydaje się… spełniony. Ma stabilną sytuację w pracy, nie tonie w długach, ma czas dla May i wydaje się cieszyć swoim życiem. To miła odmiana – czytelnik w końcu ma chwilę wytchnienia od „wiecznego pecha” Spider-Mana. Ale jednocześnie, znając Marvela, nietrudno przewidzieć, że ta dobra passa szybko się skończy.
To, że Kelly potrafi pisać Petera jako zwyczajnego, dobrego człowieka, który znajduje drobne radości w codzienności, jest ogromnym plusem. Jednak komiks nie ucieka od kontrowersyjnego wątku jego życia uczuciowego i tu właśnie zaczynają się schody.
Otwarte związki i romantyczny bałagan
Wątek romantyczny pozostaje najbardziej dyskutowanym aspektem nowego runu. Peter wciąż jest w otwartym związku z Shay, co samo w sobie mogłoby być ciekawym i świeżym rozwiązaniem pokazaniem, że bohaterowie mogą funkcjonować inaczej niż w klasycznych, monogamicznych schematach. Problem polega na tym, że w kontekście tej postaci to rozwiązanie brzmi sztucznie.
Peter Parker zawsze był pisany jako typ monogamiczny, człowiek, który angażuje się w pełni. Tutaj otwarty związek sprawia wrażenie wygodnej furtki dla scenarzystów pozwala utrzymać nową dziewczynę w tle, a jednocześnie otwiera drogę do flirtów z Felicią Hardy. To „mieć ciastko i zjeść ciastko”, a nie prawdziwie emocjonalnie zaangażowana historia. Jak słusznie zauważył Nick Miller w New Girl: „musisz wybrać, nie możesz mieć obu kobiet”. Peter najwyraźniej jeszcze tego nie zrozumiał.
Szkoda, bo sama Shay nie jest złą postacią. Ma potencjał, by być ciekawym dodatkiem do życia Parkera. Problem w tym, że cała konstrukcja tego romansu wygląda bardziej jak eksperyment marketingowy niż organiczny rozwój bohatera.
Obsada drugoplanowa – znów niewykorzystany potencjał
Kolejną piętą achillesową serii jest obsada drugoplanowa. Poza May i Normanem Osbornem trudno wskazać kogokolwiek naprawdę rozpoznawalnego. Pojawiają się Shay, Brian czy Ricardo – ale to postacie, które sprawiają wrażenie „tymczasowych”. Za kilka lat zapewne trafią do zestawień w stylu „10 zapomnianych znajomych Spider-Mana”.
Trudno zrozumieć, dlaczego główna seria Spider-Mana tak uparcie ignoruje swoją klasyczną obsadę: Betty Brant, Liz Allan, Robbie Robertson czy Flash Thompson to przecież fundamenty tego świata. Tymczasem paradoksalnie to seria Venom dysponuje dziś bogatszym i ciekawszym „spider-castem” niż sam Amazing Spider-Man.
Norman Osborn wciąż budzi kontrowersje jako sojusznik Petera nadal wygląda jak ktoś, kto próbuje odkupić winy, ale trudno zapomnieć o wszystkich zbrodniach, które ma na koncie. Ta relacja jest napięta, ale też coraz bardziej sztuczna wielu fanów wolałoby po prostu zostawić Normana w roli klasycznego złoczyńcy.
Rysunki – John Romita Jr. kontra Pepe Larraz
Największą zmianą wizualną tego zeszytu jest powrót Johna Romity Jr. na stanowisko rysownika. To legenda Marvela, artysta, który na zawsze odcisnął piętno na Spider-Manie. Ale nie ma co ukrywać najlepsze lata JRJR-a już minęły.
Jego kreska bywa solidna w spokojniejszych, kameralnych scenach rozmowy Petera z May czy Shay są czytelne i mają odpowiednią wagę. Jednak gdy wkracza akcja, rysunki tracą dynamikę i energię. Po błyskotliwych, niemal filmowych planszach Pepe Larraza kontrast jest aż nadto widoczny. Romita Jr. nadal potrafi dostarczyć poprawne plansze, ale momentami widać brak serca w jego pracy. To „w porządku”, ale zdecydowanie krok wstecz w stosunku do poprzednich zeszytów.
Tempo narracji i sekwencjonowanie
Kolejnym problemem jest tempo narracji. Kelly lubi stosować przeskoki czasowe, które zamiast dodawać dramaturgii czynią lekturę chaotyczną i nieco męczącą. Widać, że scenarzysta dobrze rozumie fundamenty fabuły i potrafi budować relacje między bohaterami, ale sekwencjonowanie historii bywa zbyt ciężkie. Zamiast płynnej opowieści dostajemy poszatkowaną strukturę, która rozbija emocjonalny rytm zeszytu.
Zakończenie i zapowiedź nowego arcu
Cliffhanger z Hellgate’em to zapowiedź większej historii, ale nie ma w nim odpowiedniego impetu. Brakuje budowania napięcia, przez co finał zamiast ekscytować po prostu „jest”. To solidne ustawienie pionków na planszy, ale trudno mówić o prawdziwym „wow-factorze”.
Podsumowanie
Amazing Spider-Man #6 to zeszyt pełen sprzeczności. Z jednej strony dostajemy Petera, który w końcu wygląda na szczęśliwego, dobrze napisane interakcje z May i kilka naprawdę trafionych dialogów. Z drugiej – wątek otwartego związku i nijaka obsada drugoplanowa rozbijają spójność historii. Do tego dochodzi artystyczny regres po odejściu Larraza i problemy z narracyjnym rytmem.
To nie jest zły komiks czyta się go przyjemnie, momentami z uśmiechem. Ale to również nie jest zeszyt, który na długo zapadnie w pamięć. Ot, kolejny dowód na to, że Spider-Man od lat krąży między dobrymi pomysłami a kontrowersyjnymi decyzjami.
Moja Ocena: 6/10
Plusy:
+Wreszcie szczęśliwszy, spełniony Peter+Świetna scena z Aunt May („nikt nie będzie brakiem szacunku traktować mojego siostrzeńca!”)
+Dialogi napisane lekko i naturalnie
+Próba ustawienia nowego status quo i fundamentów fabuły
Minusy:
-Wątek otwartego związku wypada sztucznie i wymuszenie-Obsada drugoplanowa nijaka i nieangażująca
-Powrót JRJR-a to krok w tył po rewelacyjnym Larrazie
-Przeskoki czasowe spowalniają narrację
-Cliffhanger z Hellgate’em bez odpowiedniej siły uderzenia