Recenzja Komiksu: Detective Comics #1096 – Batman między mrokiem a miłosierdziem

 


Po ostatnich, momentami przeciętnych odsłonach głównej serii „Batman”, to właśnie Detective Comics zaczyna wyglądać jak nowy filar uniwersum Nietoperza. Po tym, jak Ram V eksperymentował z poetyckimi metaforami, mitologią i ciężką narracją, Tom Taylor stawia na klasykę: mrok, detektywistyczny suspens, brutalne śledztwa i postacie z krwi i kości. Efekt? Piorunujący.

„Detective Comics #1096” to nie tylko świetny początek nowego wątku, ale i komiks, który skutecznie przekonuje nawet tych, którzy wątpili w Taylora jako scenarzystę tej serii. Po jego nierównym „Nightwingu” i bajkowym (choć ślicznym) „Dark Knights of Steel” można było mieć obawy. Ale tutaj Taylor rozumie Batmana, rozumie Bullocka i – co najważniejsze – rozumie Gotham.

Powrót do korzeni: detektyw i miasto

W #1096 ten potencjał zostaje wykorzystany w pełni. W centrum nie stoi sam Bruce Wayne, ale Harvey Bullock skompromitowany były glina, który nie może (i nie chce) zostawić nierozwiązanego śledztwa.

Po serii morderstw związanych z tajemniczą sektą Asema, pozostały pytania – a w cieniu wszystkich wydarzeń czai się organizacja Elixir, globalna siatka, której wpływy sięgają daleko poza Gotham.

Elixir to nie kolejna Talia z Ligą Cieni czy Court of Owls. To bardziej korporacyjny kult nieśmiertelności, operujący pod przykrywką prawa, badań naukowych i wpływów politycznych. Ambrose, przedstawiciel Elixiru, nie wygląda jak superłotr ale kiedy torturuje naczelnika więzienia Slattery’ego, trudno nie poczuć zimna na karku.

Bullock na pierwszym planie – detektyw, nie bohater

Harvey Bullock to postać zwykle relegowana do ról drugoplanowych tutaj staje się pełnoprawnym bohaterem, twardym, zmęczonym życiem, ale niepozbawionym moralnego kompasu. Gdy Batman prosi go o kontynuację śledztwa, Harvey traktuje to jak osobistą misję nie z lojalności do GCPD, ale z potrzeby dokończenia sprawy, która dręczy go od lat.

Sceny z Sulleyem – byłym partnerem Harvey’a, dziś emerytowanym skorumpowanym gliną z jachtem o nazwie „Ill Gotten Gains” to świetnie napisany kawałek noir. Dialogi brzmią prawdziwie, pełne są żalu, niedopowiedzeń i tej subtelnej goryczy, którą przynosi wiek i sumienie.

Batman w tle, ale z klasą

To może być zaskoczenie, ale Batman w tym numerze nie dominuje narracji. I bardzo dobrze. Kiedy się pojawia, to zawsze z impaktem zadaje właściwe pytania, znika w kluczowym momencie, lub wyrusza samotnie do Pokolistan, by uratować Bullocka... tylko po to, by odkryć, że to nie jego tam przetrzymywano lecz Pingwin!

To końcowe zaskoczenie jest nie tylko dobrze rozplanowane, ale i logiczne – Cobblepot również zadawał zbyt wiele pytań i został „odstrzelony” przez Elixir.

Realistyczna, dynamiczna oprawa graficzna

Choć brak Mikel Janína mógł wzbudzać niepokój, to Lee Garbett wchodzi na jego miejsce z godnością i stylem. Rysunki są realistyczne, surowe, z mocnym cieniowaniem i filmowym wyczuciem kadru. Kolorysta Loughridge robi świetną robotę paleta jest stonowana, ale wyrazista, idealna do noiru.

Sceny akcji od brutalnej bójki w biurze Bullocka po dynamiczne lądowanie Batmana na pancernej ciężarówce w Pokolistanie są czytelne i kinowe. Batman nie przypomina tu przesadzonego superbohatera, a bardziej techno-szpiega z misją ratunkową.

Tajemnica, która wciąga

Największą zaletą #1096 jest to, jak sprytnie i stopniowo rozwija się intryga. Zamiast przytłaczać czytelnika ekspozycją, Taylor podaje informacje porcjami: wspomnienia Bullocka, rozmowa z Sulleyem, dokumenty, które trafiają do Oracle wszystko to buduje atmosferę, w której nie wiadomo, komu ufać, i w której nawet przeszłość nie daje spokoju.

To nie tylko komiks o Batmanie to historia o systemie, który ukrywa zbrodnie, o ludziach, którzy się w nim zagubili, i o cichych wojnach, które toczą się za zamkniętymi drzwiami.

Kilka zgrzytów...

Choć ogólna jakość scenariusza i rysunków zasługuje na pochwałę, nie wszystko wypada idealnie. Motyw tajnej organizacji działającej ponad prawem zaczyna być trochę oklepany i po Court of Owls, Orghamach i kolejnym „globalnym syndykacie”, trudno już być zaskoczonym. Czy Elixir jest naprawdę groźniejsze niż wszystko, co wcześniej trzymało Gotham w garści? To pytanie zostaje bez odpowiedzi.

Część scen dialogowych zwłaszcza retrospekcje mogłaby być odrobinę skrócona. Niektóre kadry są przegadane, co delikatnie spowalnia tempo.

Podsumowanie

Detective Comics #1096 to doskonały przykład tego, jak można w nowoczesny sposób oddać ducha klasycznego Batmana. Tajemnica, klimat noir, moralne dylematy i świetnie napisani bohaterowie (w tym wreszcie Bullock na pierwszym planie) sprawiają, że komiks ten wyrasta na lepszy niż główna seria „Batman”. Jeśli Taylor utrzyma ten poziom, może to być jedna z najlepszych serii DC ostatnich lat.

 Plusy:

+Mocna, wciągająca intryga detektywistyczna

+Świetnie napisany Bullock – rzadko wykorzystywana postać wreszcie błyszczy

+Klimat noir w duchu najlepszych historii z Gotham

+Realistyczna i stylowa oprawa graficzna Garbetta i Loughridge’a

+Zaskakujące zakończenie z Pingwinem

+Wreszcie Batman jako detektyw, nie tylko wojownik

 Minusy:

– Kolejna „tajna organizacja sterująca światem” – ten motyw się powtarza

– Miejscami zbyt długie retrospekcje

– Minimalna obecność znanych postaci pobocznych z Bat-family

Ocena końcowa: 8/10