Recenzja Komiksu: Batman #159 Zgubiona tożsamość, zbędny sequel i szok bez sensu
Czy Jeph Loeb naprawdę wierzy, że to działa? Batman #159, drugi rozdział długo wyczekiwanego (i już szeroko krytykowanego) sequela Batman: Hush, próbuje być kontynuacją jednego z najbardziej ikonicznych komiksów DC. Niestety, efektem jest nie tyle hołd, co parodia – karykatura historii, której nawet własna tożsamość wymyka się z rąk. Komiks nie tylko cierpi na brak sensownej narracji, ale momentami wygląda, jakby powstał całkowicie poza kontinuum współczesnego DC. A to niestety nie jest komplement.
Stara historia, nowa frustracja
„Hush 2” miał potencjał. Nawet jeśli pierwszy numer (Batman #158) był nierówny, istniała nadzieja, że dalsze części odnajdą rytm. Batman #159 tę nadzieję miażdży – dosłownie i fabularnie. Historia próbuje balansować między retrospekcjami a chaotyczną akcją w teraźniejszości, ale każda sekwencja wydaje się sztucznie napompowana i moralnie zdezorientowana.
Głównym problemem pozostaje Jason Todd, wciśnięty w opowieść nie z powodu sensu, lecz dlatego, że ktoś uznał, że Red Hood = drama. Jego konflikt z Bruce’em wygląda jak tania podróbka Under the Red Hood, pozbawiona jakiejkolwiek emocjonalnej głębi, którą miał tamten klasyk. Jason zachowuje się jakby zapomniał o całym swoim rozwoju z ostatnich lat, a Batman... no cóż, Batman wyciąga broń i celuje w głowę własnego syna.
Szok zamiast fabuły
Nie, to nie jest metafora. Nie chodzi o to, że Bruce był „blisko” granicy. On tę granicę przekracza, i to z impetem. Scena z bronią to nie tylko moment szokujący – to jawne złamanie fundamentalnej zasady postaci. Batman nigdy nie używa broni. Nawet w najciemniejszych momentach swojego życia, jego moralny kompas nie pozwalał mu na taki krok. Tutaj – sięga po pistolet jakby to była kolejna zabaweczka z Batpasa.
Nie ma żadnego sensownego uzasadnienia. Jason co prawda był agresywny, ale od kiedy Batman odpowiada śmiertelną siłą na nieporozumienia z członkami swojej rodziny? Gdzie się podział „światowy detektyw”, który „widzi w ciemności”? Czemu Bruce zachowuje się jak impulsywny lunatyk bez planu? Loeb robi z Batmana emocjonalnie niestabilnego socjopatę – i to nie pierwszy raz.
Narracyjna dezorientacja i niekonsekwencja
Cały komiks jest niezborny. Riddler nagle wygląda jak Ted Grant na sterydach, zna tożsamość Batmana (mimo że nie wiedział jej w „Three Jokers”) i działa jakby miał amnezję na własne czyny z ostatnich numerów. Leslie Thompkins spotyka Bruce’a po raz pierwszy... po śmierci jego rodziców? Naprawdę?
Tymczasem Silence – nowa postać, rzekomo dziedzic Hush – nie robi absolutnie nic. Ani nie przeraża, ani nie fascynuje. Jej obecność jest równie nijaka co jej design. Zero charyzmy, zero zagadki. A skoro już o zagadkach mowa – gdzie jest tytułowy Hush? Dwa zeszyty i nadal ani śladu Thomasa Elliota. Mamy tu sequel bez głównego bohatera. To jakby zrobić „The Dark Knight 2” bez Jokera.
Dialogi rodem z Chatgpt lub innego AI
Warstwa dialogowa to osobna katastrofa. Postacie mówią jak roboty z wykresu gramatycznego – pełnymi, niepotrzebnie formalnymi zdaniami, bez skrótów, bez naturalnego rytmu. Kiedy ktoś mówi „cannot” zamiast „can’t”, brzmi to jak szkolne wypracowanie, nie jak rozmowa ludzi z krwi i kości. A gdy Bruce powtarza swoje myśli trzykrotnie w odstępie dwóch stron, trudno nie poczuć irytacji.
Czytając dialogi w głowie, człowiek samoczynnie je poprawia, by brzmiały naturalniej. I to mówi wiele.
Loeb zatrzymał się w czasie
Jeph Loeb to człowiek, który stworzył Hush, The Long Halloween i kultowe momenty z historii Batmana. Ale Batman #159 wygląda jak historia z 2003 roku, którą ktoś wyjął z szuflady bez sprawdzenia, co wydarzyło się w DC w ostatnich 15 latach. Brak spójności z jakimkolwiek obecnym runem – od Zdarsky’ego po Kinga – sprawia, że całość wydaje się niekanoniczną fanfikcją z dużym budżetem.
Bruce jest pisany jako psychol, rodzina Batmana – jako zbędny balast, a Joker? Znów żyje, znów jest ledwo żywy i znów wszyscy kręcą się wokół pytania: „czy Batman powinien go zabić?” Ile razy jeszcze można to przerabiać?
Artyzm w służbie bałaganu
Na szczęście jest jedna rzecz, która ratuje ten zeszyt od absolutnej porażki: grafika.
Jim Lee, Scott Williams i Alex Sinclair pokazują klasę. Sceny retrospekcji mają eteryczną, wręcz duchową jakość, a światło i cień w sekwencjach współczesnych budują napięcie lepiej niż scenariusz. Ujęcia są dynamiczne, detale dopieszczone, a niektóre kadry – jak Jason z krwawiącym kostiumem na tle neonów Gotham – naprawdę zapadają w pamięć.
To jednak trochę jak kadrować piękne zdjęcia z katastrofy pociągu – wygląda niesamowicie, ale czujesz się źle, że to oglądasz.
Podsumowanie: Batman na autopilocie
Batman #159 to bolesna ilustracja tego, co się dzieje, gdy wydawca próbuje żyć przeszłością bez zrozumienia teraźniejszości. Komiks udaje, że kontynuuje legendę Hush, ale w rzeczywistości odcina się od wszystkiego, co czyniło tamtą historię wyjątkową. Emocji brak. Tajemnicy brak. Motywacji brak.
Jeśli Batman: Hush 2 ma mieć jakąkolwiek wartość, musi bardzo szybko zmienić kurs. Bo obecnie przypomina bardziej komiksowy „ragebait” niż sensowną opowieść o Mrocznym Rycerzu.
Plusy:
+Fenomenalne rysunki Jima Lee i zespół kolorystów na najwyższym poziomie+Parę emocjonalnych retrospekcji działa lepiej niż reszta historii
+Próba postawienia Bruce’a przed moralnym dylematem (choć wykonana fatalnie)
Minusy:
– Batman wyciągający broń na Jasona = kompletne niezrozumienie postaci
– Chaos narracyjny i totalny brak spójności z resztą uniwersum DC
– Drewniane, nienaturalne dialogi i sztuczne powtórzenia
– Jason Todd bez żadnej psychologicznej głębi – zredukowany do agresora
– Silence jako „nowy Hush” to totalna pomyłka
– Loeb sprawia wrażenie, jakby nie czytał komiksów DC od dekady
– Cena nieadekwatna do zawartości – 7 CAD za komiks bez duszy
Ocena końcowa: 5/10
Nie najgorszy komiks w historii Batmana, ale na pewno jeden z najbardziej rozczarowujących. Styl bez treści, szok bez sensu, kontynuacja bez celu. Batman zasługuje na więcej.