Recenzja komiksu: Batman #158 – Wielki powrót w cieniu własnej legendy


 

Niektóre historie powinny zostać zamknięte na zawsze. A jeśli już wracają – muszą mieć ku temu naprawdę solidny powód. Niestety, Batman #158, otwierający długo zapowiadany sequel kultowego Batman: Hush, nie daje żadnego przekonującego uzasadnienia swojego istnienia. To nie tyle kontynuacja, co komiksowy echo – rozmazane, chaotyczne i dziwnie puste wewnętrznie.

Po ponad 20 latach od premiery oryginalnego Hush duet Jeph Loeb i Jim Lee powraca do Gotham, próbując powtórzyć sukces jednego z najlepiej sprzedających się komiksów Batmana w historii. Ale zamiast spektakularnego wejścia dostajemy nieprzyjemnie chaotyczny wstęp do historii, która wydaje się raczej wymuszonym blockbusterem niż faktycznym artystycznym przedsięwzięciem.

Batman bez ciężaru maski

Batman #158 próbuje nawiązać do oryginału przez zestawienie Batmana z jego przeszłością – zwłaszcza błędami popełnionymi względem Jokera. Teoretycznie mamy tu temat winy, konsekwencji i dziedzictwa, ale Loeb nie potrafi skutecznie zbudować napięcia. Zamiast subtelnej gry narracyjnej dostajemy nadmiar ekspozycji i przypadkowo pojawiające się postacie, które wyskakują niczym z komiksowej maszyny losującej: Talia al Ghul ratuje Batmana, Silence debiutuje bez wyrazu, a Hush... monologuje zza kulis.

To wszystko sprawia, że scenariusz wydaje się... arbitralny. Postacie pojawiają się, bo scenariusz tego wymaga – nie dlatego, że ich obecność coś znaczy. Narracja skacze między motywami bez większego ładu, a dialogi są pełne sztucznej pompatyczności. Batman sam w pewnym momencie zapomina, że nosi maskę – co w historii, w której to maski mają symboliczne znaczenie, brzmi wręcz absurdalnie.

Artystyczny chaos zamiast powrotu do formy

Największym rozczarowaniem dla wielu może okazać się warstwa graficzna. Jim Lee to legenda branży, ale nawet legendy nie są odporne na presję czasu. Jego rysunki w Batman #158 są technicznie poprawne, ale zabrakło im charakterystycznej klarowności. Linia jest cięższa, bardziej toporna, a dynamika kadrów – nerwowa i chaotyczna. Całość wygląda, jakby była rysowana w pośpiechu. Kolorystyka dodatkowo pogarsza odbiór: wyprana z kontrastu, nijaka, pozbawiona dramatyzmu.

Nie chodzi o to, że styl Lee się „zestarzał” – wystarczy spojrzeć na prace Marca Silvestriego (Batman & The Joker: Deadly Duo) czy Kaare Andrewsa (Spider-Man: Reign 2), by zrozumieć, że można z sukcesem adaptować oldschoolowy styl do współczesnych standardów. Problem tkwi w braku czasu, przestrzeni i, niestety, koncepcji.

Dziedzictwo Hush, którego tu nie ma

Największy grzech Batman #158? To, że nie ma w nim niczego, co naprawdę uzasadniałoby użycie tytułu Hush. Thomas Elliot – główny antagonista oryginalnej historii – właściwie nie istnieje w tym rozdziale. To bardziej Hush In Name Only. Historia nie eksploruje psychologii Elliota, nie rozbudowuje jego mitologii. Zamiast tego mamy znów Jokera, znów retrospekcje i znów kolejne próby zmierzenia się z „dziedzictwem Batmana”.

Niestety, od lat dostajemy w mainstreamowym Batmanie historie, które są o innych historiach Batmana. Loeb nie proponuje nic nowego, nie rzuca wyzwania postaci, nie buduje intrygi. Dostajemy za to „ciąg dalszy” pełen powtórzeń – a najciekawsze pozostaje to, jak i czy w ogóle ten wątek zostanie rozwinięty.

Przesyt formy, niedobór treści

Wrażenie po lekturze Batman #158 jest niestety takie, że mamy do czynienia z komiksem stworzonym bardziej z potrzeby marketingowej niż narracyjnej. 36 wariantów okładek, wielkie nazwiska, zapowiedź "epickiego" powrotu – wszystko to wygląda bardziej jak strategia sprzedażowa niż przemyślany projekt. Jeśli to ma być przystanek przed nowym runem Matta Fractiona i Jorge Jimeneza od września, to niestety jest to wyjątkowo mało zachęcający przedsmak.

Podsumowanie

Batman #158 nie jest komiksem tragicznym, ale też nie jest wartym swojej legendy. To przeciętny, niepewny pierwszy krok w historii, która póki co nie wie, czym chce być. Fani Hush mogą być zawiedzeni brakiem tożsamości i klimatu oryginału, a ci mniej związani z tamtą historią mogą po prostu poczuć się zagubieni w narracyjnym chaosie.

Jest tu potencjał – i może kolejne numery zdołają go rozwinąć. Ale na dziś dzień ten powrót to raczej odgrzewany kotlet niż elegancko serwowany sequel. Batman zasługuje na więcej. Czy dostaniemy więcej – czas pokaże.

Plusy:

+Powrót ikonicznego duetu Loeb/Lee (choć nie bez zgrzytów)

+Kilka efektownych scen wizualnych mimo ogólnego pośpiechu

+Interesujące wątki związane z Jokerem i poczuciem winy Batmana

Minusy:

– Chaotyczna i niespójna narracja

– Słabe dialogi, postacie zachowujące się arbitralnie

– Brak atmosfery i tożsamości oryginalnego Hush

– Rozczarowująca jakość rysunków Jim Lee

– Wrażenie, że komiks powstał głównie jako „przerwa” przed nowym runem

Ocena końcowa: 6/10