Recenzja Komiksu: Wolverine #8 – Chaos i poezja w brutalnym sosie adamantium
„Wolverine #8” to jeden z tych numerów, które przypominają Ci, dlaczego kochasz tę postać… i jednocześnie dlaczego czasem masz ochotę rzucić cały run przez okno. Podwójny zeszyt (aż 64 strony!) miał zakończyć dotychczasowy wątek z hukiem i rozpocząć nowy rozdział w życiu Logana. Udało się… połowicznie.
Mamy tu wszystko: epicki finał walki, głupią śmierć potwora, Arcade’a wyciągniętego z kapelusza, kazanie o kanibalizmie, dramat rodzinny, wizje bez nóg i jeden z najpiękniejszych segmentów z Wolverine’em od lat autorstwa Daniela Warrena Johnsona. Brzmi jak chaos? Bo to właśnie dostajemy.
Romulus, czyli „naprawdę, to wszystko?”
Pierwsza część zeszytu kończy trwający od kilku numerów arc z Romulusem. To postać, która od początku była problematyczna tajemniczy, prymitywnie manipulujący typ, który od lat krąży po uniwersum Marvela, nie wnosząc niczego poza zamętem. Tutaj znika w równie bezsensowny sposób, jak się pojawił: Logan wbija mu szpon przez usta. I tyle.
Serio? Tyle budowania napięcia i konfrontacja sprowadza się do tego? Jeszcze zabawniej robi się, gdy tytułowa "Adamantyna" nagle przyjmuje humanoidalną formę, bez wyjaśnienia, czemu wcześniej potrzebowała awatara. Zamiast domknięcia mitologii dostajemy efektowny, ale pusty pokaz. I żadnego emocjonalnego ciężaru.
Przeskok fabularny: z horroru do kreskówki
Nie zdążymy się nawet pożegnać z Romulusem, gdy scenariusz bez ostrzeżenia przeskakuje do kolejnego wątku. I to nie w sposób płynny wygląda to jakbyśmy przegapili kilka stron. Logan trafia do nowej lokacji i... pojawia się Arcade. Ten Arcade. Ale nie ten, którego kochamy jako ekscentrycznego zabójcę w stylu Looney Tunes z morderczą fantazją. Tylko jego "bieda wersja": bogaty sadysta bez wyraźnej motywacji, który porywa Logana dla zabawy.
Dlaczego? Po co? Kto za tym stoi? Nie wiadomo. Szkoda potencjału postaci, która mogła być ciekawym przeciwnikiem w tym etapie runu tymczasem jest tylko kolejnym nazwiskiem rzuconym na ścianę fabularnego spaghetti.
Wendigo, kanibalizm i morał z bajki
W tej części mamy też dramatyczną, a zarazem absurdalną scenę: Wendigo poświęca się, by uratować... Logana. Gościa, który nie może umrzeć. Po tej ofierze przeklęty chłopiec odzyskuje świadomość, wraca do matki, a my dostajemy morał w stylu: „nie jedz ludzi, dzieciaku”. Naprawdę.
To wszystko ma klimat jak z animowanego odcinka „X-Men: After School Special”. Brakuje tylko Jean Grey uczącej, jak przechodzić przez ulicę. Problem? Tak poważny temat, jak przekleństwo Wendigo i psychiczne skutki kanibalizmu, zostaje zredukowany do banalnej przypowieści. Bez refleksji, bez traumy, bez konsekwencji.
Nowy kostium Logana i dramat… nóg
Tak, musimy porozmawiać o nowym stroju Wolverinea. Harlequin-style, z diamentowymi wzorami, jakby Logan właśnie wyszedł z Cirque du Soleil. Do tego dochodzi scena z pozbawionym nóg Loganem po ataku kwasem. Jego mikroskopijne kikuty, bez spodni to widok, który zostaje w głowie na długo. Ale nie w dobrym sensie. Kreska w tych scenach, choć technicznie poprawna, po prostu nie pasuje do tonu historii.
DWJ – zbawienie na końcu zeszytu
I wtedy wchodzi Daniel Warren Johnson, cały na biało. Jego segment zamykający numer to zupełnie inna liga. Styl artystyczny? Brutalny, ekspresyjny, emocjonalny. Fabuła? Osadzona w przeszłości Logana, ale świeża i poetycka. To jest Wolverine, jakiego chcemy. Jakiego potrzebujemy.
Johnson udowadnia, że potrafi opowiedzieć pełną, zamkniętą historię w kilku stronach lepiej, niż cały zespół twórców przez resztę zeszytu. Nie trzeba retconów, tanich zwrotów akcji czy upychania wątków na siłę. Wystarczy znać bohatera i mieć coś do powiedzenia.
Podsumowanie
„Wolverine #8” to komiks pełen sprzeczności. Ma wszystko dramat, akcję, zwroty akcji, wątki rodzinne, psychologiczne i przygodowe. Ale ma ich za dużo i za szybko. Tempo narracji przypomina rollercoaster bez hamulców zanim zrozumiesz, co się dzieje, już jesteś w innym miejscu.
To numer, który momentami błyszczy (dzięki DWJ), ale często rozczarowuje (dzięki słabemu scenariuszowi głównego wątku). Nie jest to katastrofa, ale też nie spełnia oczekiwań, jakie można mieć wobec tytułu z „Wolverine” na okładce. Szczególnie przy takim potencjale.
Plusy:
+ Segment Daniela Warrena Johnsona+ Kilka ciekawych pomysłów na rozwój mitologii Logana
+ Piękna plansza z humanoidalną Adamantyną
+ Emocjonalne momenty z Leonardem i zakończenie jego historii
+ 64 strony!
Minusy:
– Absurdalne i niedokończone wątki (Arcade, Wendigo, Romulus)
– Przeskoki fabularne, które dezorientują i frustrują
– Postacie zachowują się irracjonalnie, brak psychologicznej głębi
– Styl artystyczny głównej części komiksu momentami po prostu słaby
– Nowy kostium Logana
Ocena końcowa: 7.5/10
To nie jest najlepszy zeszyt Wolverinea, ale też nie najgorszy. Daje nadzieję dzięki świetnemu segmentowi DWJ, ale wymaga sporo cierpliwości wobec głównej historii. Dla fanów warto, choćby dla ostatnich kilku stron. Dla nowych czytelników może być trudny do przetrawienia.