Recenzja komiksu Hellverine #1 (2024) — Piekło na własne życzenie

 

Po latach grania drugich (a czasem i trzecich) skrzypiec, Akihiro — znany dawniej jako Daken — wreszcie powraca w solowej serii i robi to z przytupem. Hellverine #1 to otwarcie, które choć niepozbawione wad, pokazuje ogromny potencjał na dalszy rozwój tej postaci. Benjamin Percy serwuje nam mroczną, introspektywną opowieść o złamanym człowieku, który próbuje odnaleźć swoje miejsce — nawet jeśli to miejsce przypomina bardziej piekło niż ziemię.

Samotność, piekło i introspekcja

Największą siłą tego numeru jest jego skupienie na psychice Akihiro. Już od pierwszych stron czuć, że mamy do czynienia z bohaterem (antybohaterem?), który tonie — w traumach, uzależnieniach, i w wiecznym poczuciu odrzucenia. To nie jest ten sam, zadziorny i sarkastyczny Daken z lat 2010-2012. To ktoś zmęczony, pogubiony, bardziej człowiek niż mutant, bardziej wrak niż wojownik. I dobrze — bo Akihiro zawsze najlepiej wypadał, gdy autorzy pozwalali mu czuć, a nie tylko mordować.

Narracja pierwszoosobowa, choć miejscami odrealniona i melancholijna, idealnie oddaje jego stan psychiczny. Odważnym, ale trafnym zabiegiem było splecenie przeszłości z teraźniejszością bez nachalnej ekspozycji — retrospekcje i nawiązania do wcześniejszych wydarzeń (w tym niedawnej mini-serii Hellverine) są zgrabnie wplecione w dialogi i myśli bohatera, bez męczących podsumowań na kilka stron. To sprawia, że komiks jest przystępny także dla nowych czytelników.

Z piekła rodem... i na piekło gotowy

Nowe piekielne moce Akihiro nie są jedynie efekciarskim dodatkiem. Percy sprytnie wykorzystuje demoniczny wątek jako metaforę jego walki z uzależnieniami i chorobą psychiczną. To motyw, który zresztą mieliśmy okazję śledzić już wcześniej, m.in. w pamiętnym Heat arc z jego drugiej solowej serii. Demon, który zamieszkuje jego ciało, jest jednocześnie jego przekleństwem i lustrem — pokazującym, jak wiele zła bohater potrafi wyrządzić sobie sam.

Rzeź, jakiej się dopuszcza, jest krwawa, brutalna, a przy tym niepozbawiona uzasadnienia moralnego — jego ofiary to "obiektywnie źli ludzie", co nieco łagodzi obraz morderczego "Hellverine'a". Ilustracje Geoffa Ienco idealnie oddają tę brutalność. Kiedy trzeba — obrzydzają. Kiedy trzeba — hipnotyzują. Styl Ienco nie każdemu przypadnie do gustu, zwłaszcza że momentami brak mu głębi, ale estetyka Hellverine’a to świadomy wybór: pół-kampowa, pół-emocjonalna mieszanka, która nie boi się być przesadzona.

Kontrowersje i niedociągnięcia

Nie wszystko jednak działa. Dialog między Akihiro a Doktorem Strange’em to jedno z bardziej problematycznych miejsc w tym numerze. Użycie przez Strange’a dawnego imienia bohatera (które ma konotacje rasowe i związane z nienawiścią do własnej tożsamości) wydaje się nie na miejscu — zwłaszcza że postać Strange’a zwykle okazuje większy szacunek. Można to zinterpretować jako celowy zabieg, pokazujący, jak bardzo Akihiro jest jeszcze nielubiany i niezrozumiany, ale brak dalszego kontekstu sprawia, że scena wydaje się po prostu nieprzyjemna.

Innym brakiem jest nieobecność Aurory, dziewczyny Akihiro. Choć wiadomo, że pojawi się w kolejnych numerach, jej zupełne pominięcie w tak osobistej historii wydaje się trochę sztuczne. Na marginesie warto wspomnieć o designie postaci — mohawk Akihiro i zbyt jasna karnacja wywołały nieco zgrzytu, zwłaszcza że dotychczasowy wygląd (ciemniejsze rysy, brązowe oczy) był znacznie bardziej autentyczny.

Na koniec

Hellverine #1 to ciekawy, choć nierówny start nowej serii. Percy wciąż zdaje się bardziej zainteresowany efektownymi scenami przemocy niż budowaniem fabularnych fundamentów, ale mimo to udało mu się stworzyć emocjonalnie rezonującą opowieść o stracie, uzależnieniu i walce z samym sobą. To gotycki, depresyjny, momentami wręcz groteskowy komiks — i jeśli tylko kolejne numery lepiej zrównoważą akcję z narracją, Hellverine może okazać się jedną z ciekawszych serii Marvela w 2024 roku.

Plusy:

+Świetna, introspektywna narracja Akihiro

+Mocna metafora piekielnych mocy jako uzależnienia


+Klimatyczna, brutalna oprawa graficzna

+Spójna estetyka: gotyk, kamp, mrok

Minusy:

-Problematiczne użycie dawnego imienia przez Strange’a

-Brak obecności kluczowych postaci z życia Akihiro


-Styl Ienco nie każdemu przypadnie do gustu

-Pacing momentami nużący, fabuła jeszcze się nie rozkręciła


Masz ochotę na opowieść o upadłym synu Wolverina, który dosłownie staje się demonem własnych grzechów? Hellverine #1 może być właśnie dla Ciebie. Tylko przygotuj się na dużo czerni — zarówno na stronach, jak i w duszy bohatera.

Moja Ocena: 7.5/10