Recenzja: Amazing Spider-Man #1 (2025) – Peter Parker wraca do formy?
Nowy rozdział w życiu Pajączka właśnie się rozpoczął – i, ku zaskoczeniu wielu, nie jest wcale tak źle, jak się obawiano. Ba, jest zaskakująco dobrze. Choć trudno po traumie ostatnich lat w pełni zaufać kolejnemu restartowi "Amazing Spider-Man", ten numer startowy daje nadzieję. Uważam, że ASM #1 (2025) to solidny, pełen serca start, który nie stara się być rewolucją, ale pokazuje, że czasem prostota działa najlepiej.
Sztuka, która tętni życiem
Zacznijmy od tego, co rzuca się w oczy natychmiast: warstwa graficzna. Pepe Larraz i Marte Gracia stworzyli wizualną ucztę, której nie sposób nie docenić. Styl Larraza, znany z pracy przy House of X, wraca z pełną mocą – ekspresyjne twarze, płynna narracja panelowa i sceny akcji pełne energii. Kolorystyka jest tu szczególnie istotna – barwy są intensywne, ale nieprzesycone, co sprawia, że czyta się to bardzo komfortowo. W dobie agresywnego kontrastu i cyfrowego przesytu – to powiew świeżości.
Fabuła bez fajerwerków, ale z duszą
Jeśli chodzi o fabułę – Joe Kelly dobrze rozumie, jak pisać Petera Parkera. Balansuje pomiędzy klasycznym humorem a nowoczesną wrażliwością postaci. Początek numeru – przejście od serii wywiadów do rozmowy Petera z ciocią May – jest płynne, a sam dialog między nimi wypada naturalnie i ciepło. To nie jest historia, która ma wywrócić uniwersum do góry nogami, ale "dzień z życia Spider-Mana", czyli dokładnie to, czego potrzeba przy numerze #1.
Pojawia się też Rhino, i nie tylko jako przeciwnik – scena w jego mieszkaniu to zaskakująco emocjonalny moment, który pokazuje, że Spidey to nie tylko pięści, ale też empatia. Bonusowy epizod z Normanem Osbornem również zasługuje na uznanie – krótki, ale treściwy, zbudowany na wewnętrznym konflikcie postaci.
Dialogi i charakterystyka – na plus, ale...
Peter jest tu bardzo "Peterowy" – może nawet trochę za bardzo. Czasami jego samoświadomość brzmi bardziej jak punchline niż autentyczny głos postaci, ale mimo to czuć, że to TEN Peter – nie zautomatyzowany awatar, ale człowiek z krwi i kości. Żartobliwy, sympatyczny, czasem zbyt uśmiechnięty – ale znów: to dopiero pierwszy numer, a widać, że autor ma pomysł, jak go prowadzić.
Współgrające elementy i klimat Nowego Jorku
Choć obsada drugoplanowa potrzebuje dopracowania (fani ery ESU pewnie się ze mną zgodzą), klimat miasta tętni w tle – szczególnie w ujęciach Harlemu i podczas scen akcji. Pojawienie się Hobgoblina? Czysta obietnica – Kelly złożył kilka bardzo obiecujących klocków pod nadchodzące konflikty.
Małe smaczki – jak możliwa aluzja cioci May do Mary Jane – potrafią rozbudzić fanowskie nadzieje. Choć redakcja wciąż pozostawia pewne obawy, ten numer ma duszę i własny rytm, czego brakowało w poprzednich seriach.
Podsumowanie
Nie jest to rewolucja. Nie musi być. Amazing Spider-Man #1 (2025) spełnia swoją funkcję jako punkt wyjścia: przedstawia status quo, osadza Petera w znanym, ale nie odtwórczym świecie i daje wystarczająco dużo powodów, by wrócić po więcej.
Jeśli to zapowiedź kierunku, w którym zmierza seria, to – nareszcie – można znów z ostrożnym optymizmem spojrzeć w przyszłość. Peter Parker wrócił. Może nie w pełni, może jeszcze trochę poobijany, ale... wrócił.
Moja ocena: 8/10 – solidny start z sercem.
Czy zostanie klasykiem? Jeszcze nie. Ale daje nadzieję, że może nim być.