Recenzja gry: Blasphemous – grzeszna pielgrzymka w głąb groteskowego koszmaru



 Na styku cierpienia, pokuty i religijnej ekstazy narodziła się gra, która potrafi zarówno zachwycać, jak i przytłaczać. „Blasphemous” to pixelartowy metroidvania-action RPG, który zderza duszne, katolickie imaginarium z brutalnością „Dark Souls” i klasycznym podejściem rodem z „Castlevanii”. Twórcy ze studia The Game Kitchen stworzyli coś, co śmiało można nazwać interaktywnym arcydziełem grozy i symboliki religijnej. Czy jednak za artystycznym rozmachem idzie odpowiednia głębia rozgrywki?

Witamy w Cvstodii – świecie grzechu, bólu i piękna

Już od pierwszych minut „Blasphemous” urzeka (a raczej szokuje) gracza swoją warstwą wizualną. Cvstodia – fikcyjna kraina na wzór średniowiecznej Andaluzji – tonie w groteskowych, sakralnych motywach. Nie brakuje tu krwawiących Madonn, ołtarzy z ludzkich ciał i potworów, które wyglądają, jakby wyszły wprost z najciemniejszych malowideł Goi czy Boscha.

Główny bohater, pokutnik w szpiczastym kapirocie, wygląda jak zaginiony rycerz z mrocznego zakonu. Nie mówi ani słowa, ale jego milczenie działa mocniej niż jakikolwiek monolog. Wyrusza on w podróż wypełnioną przemocą, cierpieniem i refleksją – ku odkupieniu grzechów własnych i świata. Nie ma tu miejsca na wytchnienie – każda lokacja, każdy przeciwnik i każdy dźwięk przypomina, że jesteśmy świadkami czegoś świętokradczego, ale i głęboko duchowego.


Mechanika na granicy rytuału

Rozgrywka w „Blasphemous” to klasyczna mieszanka mechanik znanych z metroidvanii oraz soulslike. Poruszamy się po dużej, zintegrowanej mapie, odkrywając nowe lokacje, odblokowując skróty i walcząc z różnorodnymi przeciwnikami. Główna broń to miecz Mea Culpa – narzędzie pokuty, które można ulepszać o nowe ataki i zdolności.

Walka opiera się na dokładnym timingu – kluczowe są uniki, bloki i parowania. System ten działa sprawnie, choć niektóre elementy pozostawiają lekki niedosyt. Szczególnie rzuca się w oczy zbyt łaskawe okno parowania – choć prowadzi do widowiskowych finisherów, odbiera część satysfakcji z precyzyjnej walki.

Na osobną uwagę zasługują animacje walki – szczegółowe, brutalne i niemal choreograficzne. Każde dobicie przeciwnika to małe przedstawienie – czasem krwawe, czasem obrzydliwe, ale zawsze dopracowane.



Atmosfera zagęszczona jak dym kadzidła

Atmosfera to najpotężniejsza broń „Blasphemous”. Z każdej pikselowej sceny sączy się gęsty klimat świętokradztwa, smutku i duchowego ciężaru. Projekt przeciwników to katalog religijnych lęków – kapłani z wypalonymi oczami, zakonnice, których ciała stanowią broń, dzieci zamienione w monstra. Dźwięki – jęki, modlitwy, chorały – potęgują wrażenie obcowania z rytuałem o nieznanej liturgii.

To gra, która nie pozwala ci się „dobrze bawić” w klasycznym sensie. To raczej doświadczenie – medytacja nad bólem, grzechem i odkupieniem. Gdyby „Blasphemous” było filmem, stałoby w jednej linii z „Antychrystem” Larsa von Triera czy „Ciemnością” Carlosa Reygadasa.

Bossowie – arcydzieła bluźnierczej choreografii

Pojedynki z bossami to crème de la crème „Blasphemous”. Są trudne, spektakularne i choreograficzne. Każdy z nich ma unikalny styl walki i estetykę. Przykład? Olbrzymie dziecko z opaską na oczach i cierniową koroną, trzymane przez zniekształcone monstrum. Albo biskup unoszony przez dziesiątki rąk niczym gwiazda rocka podczas koncertu.

To właśnie tutaj gra pokazuje, że potrafi nie tylko straszyć, ale też testować zręczność gracza. Bossowie atakują w różnych fazach, ich ciosy wymagają refleksu i znajomości patternów. Walki są uczciwe, choć niektóre ataki – zwłaszcza te powalające gracza – bywają irytująco niesprawiedliwe.



Gdzie „Blasphemous” potyka się o własne modlitewniki

Choć tytuł broni się klimatem i estetyką, nie wszystko działa idealnie. Największym problemem jest monotonia wynikająca z backtrackingu. Gra wymusza ciągłe powroty do wcześniej odwiedzanych lokacji, co samo w sobie nie jest wadą w metroidvaniach, ale tutaj bywa uciążliwe – zwłaszcza że przeciwnicy się odradzają, a niektóre platformy bywają frustrujące.

System kar za śmierć też nie działa tak, jak powinien. Po śmierci zostaje nam na mapie „znamię winy”, które ogranicza pasek Fervoru – energii wykorzystywanej do czarów. Problem w tym, że czary i tak są mało przydatne, więc konsekwencje śmierci są bardziej kosmetyczne niż realne. To rozmywa ciężar porażki – a przecież gra tak mocno opiera się na motywach pokuty i cierpienia.

System rozwoju – potencjał zmarnowany

Gra oferuje kilka systemów ulepszeń: Relikty, Różańce i Serca Mea Culpa. To dodatki, które wpływają na nasze statystyki, odporność lub zdolności. Choć brzmi to ciekawie, większość z tych elementów nie zmienia diametralnie stylu gry. Przeważnie trzymamy się tych samych taktyk – uniki, parowania, szybkie ataki – przez całą kampanię.

Prayers, czyli zaklęcia, mogłyby urozmaicić rozgrywkę, ale długie animacje ich aktywacji czynią je zbyt ryzykownymi w walce. Szkoda, bo ich efekty wizualne i symboliczne są zachwycające – jakby Penitent One przywoływał gniew boski na swoich wrogów.



Piękno i cierpienie w rytualnym rytmie

„Blasphemous” nie jest grą idealną, ale też nie stara się nią być. To interaktywne kazanie o grzechu, pokucie i estetyce bólu. Dla jednych będzie to duchowe doświadczenie, dla innych zaś frustrująca metroidvania z piękną grafiką i zbyt płaską mechaniką walki.

W porównaniu do innych przedstawicieli gatunku, jak „Hollow Knight” czy „Dead Cells”, „Blasphemous” wypada mniej dynamicznie i mniej głęboko. Nie ma tu złożonych buildów czy szalonego tempa rozgrywki. To powolna, rytualna pielgrzymka – w której każdy krok jest przemyślany, a każde niepowodzenie ma wymiar symboliczny.

Jeśli jednak jesteś graczem, który ceni atmosferę ponad mechanikę, sztukę ponad systemy i gotów jesteś zanurzyć się w świecie, gdzie grzech jest językiem, a śmierć modlitwą – „Blasphemous” jest grą, którą musisz poznać.

Plusy:

+Niesamowita oprawa graficzna i klimat

+Świetny projekt świata


+Klimatyczna muzyka i dźwięk


+Solidne walki z bossami

+System winy i śmierci (oryginalna mechanika

+Satysfakcjonujący system walki

Minusy:


-Problematyczne modlitwy i umiejętności specjalne

-Mało rozbudowany rozwój postaci

-Słabe zbalansowanie trudności

-Backtracking staje się męczący

Moja ocena: 8/10 

„Blasphemous” to pielgrzymka przez piekło, która nie każdemu się spodoba, ale tym, którzy przetrwają, zaoferuje niezapomniane, bluźniercze piękno.




Mój gameplay: